Wpisy z tagiem "św Barbara":
Św. Barbary, Dziewicy i Męczenniczki
Żyła około roku Pańskiego 236.
(Żywot jéj napisany był przez Piotra Gallessyna, Proto-notaryusza przy Aktach męczeńskich.)
Święta Barbara była rodem z Nikomedyi, miasta w Bitynii położonego. Przyszła na świat w połowie trzeciego wieku. Ojciec jéj Dyoskorus, był nietylko poganinem, lecz i zagorzale przywiązanym do zabobonów bałwochwalczych, a przytém dziwakiem skłonnym do okrutnego barbarzyństwa. Miał tę jednę tylko córkę, którą Pan Bóg obdarzył wielu przymiotami. Była nadzwyczaj zdolna, roztropna, zamiłowana jedynie w poważnych zajęciach, a przytém nadzwyczaj powabnéj urody. Ojciec kochał ją nadzwyczajnie, a ulegając swojemu dziwactwu i powodowany jakby zazdrością, postanowił ukryć ją przed ludźmi, i ile możności oddzielić od świata. W tym celu wybudował dla niéj umyślnie wysoką wieżę: a że był bardzo bogaty, urządził tam przepyszne mieszkanie i zamknął Barbarę, przydając jéj kilka dziewic do posługi. Jednak, widząc w niéj wielką do nauk pochopność, sprowadzał biegłych mistrzów, którzy ją w naukach ćwiczyli.
Barbara była także poganką: lecz w miarę jak kształciła się w naukach, poznawała coraz lepiéj niezasadność religii pogańskiéj. Bywały chwile, a szczególnie gdy wśród nocy z samotnéj wieży swojéj zapatrywała się na bieg gwiazd po niebie rozsianych, że myśl jéj wznosiła się do pojęcia jedynéj najwyższéj Istoty, która stworzywszy i rozrzuciwszy po przestrzeni te światy, utrzymuje je w porządku i niemi kieruje. Wtedy zatopiona w myślach o jedności Bóstwa, z obrzydzeniem przypominała sobie brednie pogańskie o wielości bożków, a wzdychała za światłem prawdy.
Zdarzyło się, że od jednego ze swoich nauczycieli chociaż poganina, dowiedziała się, że pojawił się pewien chrześcijanin nazwiskiem Orygenes, który na całym Wschodzie uchodził za najuczeńszego męża swojego czasu. Wielki ten świecznik Kościoła wtedy jeszcze nie zapadł był w błędy, które go późniéj zgubiły. Barbara tyle przyłożyła starania, że przybył do niéj. Nauczył ją artykułów wiary świętéj, i ochrzcił. Święta, od téj chwili już Pisma Bożego z rąk nie wypuszczała, a nie tylko w prawach Ewangelii, lecz i w jéj radach tak się rozmiłowała, że uczyniła dozgonny ślub czystości.
Tym czasem Dyoskorus, znaglony do tego wymaganiami krewnych Barbary, gdy ona już dorosła, niechętnie wprawdzie, lecz postanowił wydać ją za mąż, i wkrótce przedstawił się z prośbą o jéj rękę najbogatszy w tym kraju i z najznakomitszego rodu młodzieniec. Ojciec powiedział to Barbarze, a widząc że nie była za tém, wcale na nią nie nalegał, owszem ponieważ to dogadzało jego chęci zatrzymania jak najdłużéj przy sobie córki, chcąc jéj swoje zadowolenie okazać, spytał czy nie życzy sobie jakich zmian w swojém mieszkaniu. Święta, powiedziała mu iż prosi aby u dołu wieży kazał jéj wybudować łazienki, według planu jaki sama poda. Dyoskorus zgodził się na to najchętniéj, i zrobiwszy w tym celu rozporządzenia, sam w daleką podróż odjechał. Wtedy Barbara kazała przyśpieszać robotę i sama nią kierowała, gdyż jéj wcale nie chodziło o łazienki, lecz chciała urządzić sobie tajemną kaplicę. Jakoż ta wkrótce stanęła: a że nie sposób było umieszczać w niéj świętych wizerunków, więc pobożna dziewica w miejscu ołtarza, kazała tam zrobić trzy okna wyobrażające dla niéj tajemnicę Trójcy przenajświętszéj, do któréj miała szczególne nabożeństwo.
Dyoskorus, po powrócie do domu, w pierwszém widzeniu się z córką spytał czy nie zmieniła swojego postanowienia co się tyczy zamęścia, o któróm jéj poprzednio wspominał. „Nie zmieniłam, odpowiedziała mu Barbara, i proszę ojcze, pozwól abym cię już nigdy nie odstępowała, tém bardziéj że zapuszczając się w lata, potrzebujesz troskliwéj około siebie opieki.” Uradowany tém Dyoskorus nabrawszy przekonania że go już córka nie opuści przez wyjście za mąż, przestał ją trzymać w samotnéj wieży, i przeniósł do swego pałacu.
Barbara, z wielkim żalem opuszczała swoję samotność, w któréj szczególnie rozmiłowała się odkąd została chrześcijanką, a w któréj i to jéj dogadzało, że pozostając tam, nie miała stosunków z poganami i nie patrzała na ich bezbożne zwyczaje. Lecz skoro weszła do mieszkania ojcowskiego, nadzwyczaj bolesnego doznała wrażenia. Dyoskorus który był najgorliwszym poganinem, cały dom swój napełnił bożyszczami, bałwanami i pogańskiemi posągami. Na ten widok, święta Barbara nie mogła się powstrzymać od objawienia wstrętu, jaki w niéj obudzają bożyszcza pogańskie i smutku że ojciec jéj nie poznaje się na błędach téj religii. Zdziwiony tém Dyoskorus spytał ją i to już groźnie, czy jéj w téj mierze wyobrażenia są inne od ojcowskich i czy ona w bogi nie wierzy. Wtedy, Barbara pełna ducha Bożego, zaczęła z przedziwną trafnością wyświecać ojcu błędy pogańskie, dowodzić że religia chrześcijańska jest jedyną prawdziwą religią, i prosić i zaklinać go, aby i on jedynego i prawdziwego Boga uznał. Lecz próżném to było. Słysząc to Dyoskorus wtadł jakby we wściekłość, a ulegając barbarzyńskiemu i okrutnemu swojemu usposobieniu, porwał za miecz, i przysięgając na bogi swoje że sam ich zniewagę pomści na córce, rzucił się na nią. Barbara znając jego gwałtowność, i niewątpiąc że téj zbrodni dopuścić się może, uszła co prędzej, a że za ich mieszkaniem blizko były lasy, ku nim zdążała. Lecz tuż za nią gonił Dyoskorus z mieczem, i przyparłszy ją do skały już miał nim ugodzić, kiedy oto skała cudownie się rozstąpiła na schronienie Barbary, i ta w jego oczach znikła.
Cud ten jednak żadnego na tym okrutniku nie zrobił wrażenia. Wrócił do siebie, i wziąwszy wielu sług, poszedł do lasu szukać Barbary. Tą razą dopuścił Pan Bóg że ją odkrył. Rzucił się tedy na nią, porwał za włosy, i bijąc bez miłosierdzia zawlókł do domu. Lecz miarkując że gdyby córkę własną ręką zabił, odpowiadałby za to przed władzą, umyślił zaskarżyć ją jako chrześcijankę i albo przez to zmusić do odstępstwa od wiary, albo gdyby przy niéj mężnie obstawała, ściągnąć na nią karę śmierci.
Niezwlekając przeto zbrodniczego zamiaru, kazał ją skrępować powrozami jak zbrodniarkę, i poprowadził przed Wielkorządcę Nikomedejskiego Marcyana. Ten widząc to, i sam był zdjęty litością nad Barbarą, a zdziwiony postępkiem wyrodnego ojca, kazał ją z więzów rozwiązać, i ubolewając nad surowością z jaką z nią postępował Dyoskorus najłagodniejszemi słowy, najpochlebniejszemi obietnicami, nakłaniał ją aby się wyrzekła religii najsurowiéj zakazanéj przez Cesarza w całém jego państwie. Na to święta Barbara, która w ciągu tego co ją spotkało z ojcem, słowa nie wyrzekła, powiedziała do wielkorządcy: „Najpochlebniejsze przyrzeczenia, nie odwiodą mnie od wiary, w któréj prawdziwego Boga poznałam. Sama z tego nad wszelki wyraz uszczęśliwiona, pragnę abyście i wy Wszyscy tego szczęścia dostąpili.” I to rzekłszy, z taką mocą i świętém namaszczeniem zaczęła wyświecać błędy pogaństwa, a dowodzić prawdziwości wiary chrześcijańskiéj, że i na wszystkich obecnych, i na samym Wielkorządcy wielkie to uczyniło wrażenie. Lecz widząc to Dyoskorus, zagroził Marcyanowi, że go oskarży do cesarza, jeśli niespełniając swego obowiązku, oszczędzać będzie tę jak ją nazywał wyrodną córkę jego, która publicznie, w obecności najwyższego urzędnika, ośmielała się znieważać bogi cesarskie. Uląkł się tego Marcyan, i wydał wyrok aby świętą Barbarę najprzód okrutnie zsieczono rózgami, a gdy ciało całe już w ranach było, kazał włożyć na nią włosiennicę z ostréj szczeciny, i zaprowadzić do więzienia. Owóż, skoro tam zamknięto Barbarę, objawił się jéj Pan Jezus, przyrzekł wspierać ją w tych mękach jakie ją jeszcze czekają, i w tejże chwili jéj rany zleczył.
Nazajutrz Marcyan kazał ją znowu stawić przed sobą, a niewidząc żadnych śladów ran w wigilią przez Świętą poniesionych, dowodził że to bogowie pogańscy ten cud uczynili, i skłaniał ją żeby ich wyznawała. „Tak nie jest, odpowiedziała mu Barbara, bałwany ręką ludzką ukute, nadludzkiéj siły mieć nie mogą. Jezus to Chrystus Bóg mój, a którego i ty jedynie Bogiem wyznawać powinieneś, Onto mnie wyleczył. Możesz ciało moje poszarpać w kawałki, możesz mi i życie odebrać, lecz jeśli je wydam z miłości ku Niemu, z Nim na wieki w Niebie żyć będę.” Wtedy wielkorządca kazał ją drzeć hakami żelaznemi, i do boków przykładać rozpalone pochodnie, a mężna dziewica wzniosłszy oczy do Nieba, w te słowa głośno się modliła: „Panie! który znasz tajniki serc ludzkich, wiesz że moje Ciebie tylko miłuje, Ciebie tylko pragnie, i w Tobie tylko pokłada nadzieję. Racz mnie wspierać w téj ciężkiéj walce, i niech mnie Twój Duch Święty, do końca nie opuszcza.”
Marcyan więc podwoił okrucieństwa, przydając do niego i zniewagę skromności dziewiczéj. Kazał najprzód wyrwać Barbarze piersi, a potém obnażoną prowadzić po ulicach miasta, i na placu na to przeznaczonym ściąć jéj głowę. Lecz oto gdy jéj tę straszną przez rwanie obcęgami piersi zadawaną mękę, okazał się jéj znowu Pan Jezus, i taką ją napełnił pociechą wewnętrzną, że téj katuszy prawie nie czuła. Gdy zaś obwodzono ją obnażoną po mieście, ogarnęła ją światłość niebieska tak jaskrawa, że nikt na nią nie mógł podnieść oczu.
Nakoniec przyprowadzono ją na plac stracenia. Wtedy Dyoskorus w okrucieństwie swojém niekładący granic, przyskoczył do sędziego domagając się aby mu dozwolono własną ręką spełnić wyrok śmierci na córce. Sami poganie wzdrygnęli się na tak niesłychane barbarzyństwo, a Święta uklękła, i po krótkiéj modlitwie w któréj ponowiła Panu Bogu ofiarę swojego życia, wyciągnęła szyję pod miecz, a wyrodny ojciec ściął jéj głowę od razu. Poniosła śmierć męczeńską, roku Pańskiego 236 4 Grudnia, w którymto dniu Kościół Boży pamiątkę jéj obchodzi.
Nie pozostawił wszakże Pan Bóg długo bezkarnie, strasznéj zbrodni któréj dopuścił się Dyoskorus. Zaledwie schodził ze wzgórza na którém śmierć córce zadał, pomimo że dzień był najpogodniejszy, padł piorun i na miejscu go zabił. Takiż los wkrótce i Marcyana spotkał.
Święta Barbara, jest szczególną pośredniczką w Niebie do otrzymywania dla ludzi łaski przyjęcia ostatnich Sakramentów przy śmierci, co wiele zdarzeń stwierdziło. Między innemi w roku Pańskim 1448, pewien mieszczanin w Holandyi, który miał wielkie nabożeństwo do świętéj Barbary, ogarnięty płomieniami podczas pożaru wszczętego w jego domu, bez żadnéj nadziei wyratowania się, wezwał jéj pomocy. Tak był spalony, że już prawie cały jak węgiel wyglądał i ostatni dech miał oddać. Wtedy stanęła przed nim święta Barbara, i przyrzekła mu że nie umrze bez przyjęcia wszystkich Sakramentów świętych. Jakoż, po ugaszeniu pożaru wygrzebano i jego zpod popiołów, tyle jednak jeszcze życia mającego że wszystkie Sakramenta przyjął i dopiéro umarł.
Pożytek duchowny
Jedna z największych łask, o którą powinieneś często i gorąco modlić się do Pana Boga, jest, abyś w stanowczéj chwili śmierci, mógł przyjąć z dostateczną przytomnością umysłu i z godném usposobieniem, ostatnie Sakramenta święte. Dla wielu i bardzo wielu, od tego zawisło zbawienie. Proś więc świętéj Barbary, aby ci tę wielka łaskę uprosić raczyła.
Modlitwa (Kościelna)
Wstawienie się za nami świętéj Barbary Panny i Męczenniczki Twojéj, prosimy Cię Panie, niech nas od wszelkich przeciwności zasłoni; abyśmy za jéj pośrednictwem przenajświętszy Sakrament Ciała i Krwi Pana naszego Jezusa Chrystusa, w zbliżającéj się chwili zejścia naszego, przez prawdziwą pokutę i szczerą spowiedź, przyjąć byli godni. Który z tobą żyje i króluje…. i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 1073–1076.
Nauka moralna
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 957
Bądźmy wdzięczni świętej Barbarze za jej wstawienie się do Boga o łaskę, ażebyśmy w godzinie śmierci zdążyli przyjąć sakramenta święte. Śmierć jej była nadzwyczaj przykra i bolesna, Bóg przeto obiecał być miłosiernym dla tych, którzy w niebezpieczeństwie życia lub w godzinę śmierci błagać będą o jej przyczynę. I my w godzinie śmierci tęsknić będziemy do miłosierdzia Bożego i przyjęcia sakramentów świętych, przeto rozważajmy dokładnie stan ciała i duszy naszej.
- W godzinę śmierci, o której tyle tylko pewna, że jedynemu Bogu jest wiadoma i że prędzej wybije aniżeli myślimy, w tej godzinie ciało nasze strasznie cierpieć będzie, gdy przyjdzie chwila rozłączenia z duszą, z domownikami, z rodziną, z mieniem doczesnym i z nie wykonanymi planami; straszne też będą boleści tego przymusowego rozdziału ciała i duszy, gdy ciało pocznie stygnąć, ćmić się w oczach, gdy pot śmiertelny zacznie występować na czole, usta schnąć, oddech ustawać, w gardle chrobotać. Jakże wtedy zatęsknimy za przyjacielem, wszechmocnym pocieszycielem, który by nas pokrzepił i dodał nam siły do poniesienia ofiary życia! Jedynym takim pocieszycielem jest Jezus utajony w Przenajświętszym Sakramencie. Oby nas w godzinie śmierci raczył pocieszyć i po krzepić!
- W godzinie śmierci westchnie dusza nasza z psalmistą Pańskim: „Objęły mnie bóle śmiertelne, niebezpieczeństwa piekła mnie opadły, opanował mnie smutek i utrapienie”. Sumienie ukaże nam popełnione grzechy, nie dotrzymane śluby, zaniedbane obowiązki względem Boga, siebie i bliźnich. Diabli kusić się będą o zachwianie naszej wiary, nadziei i odniesienie nad nami zwycięstwa. Święty Franciszek Salezy mówi: „Grzechy, które dotychczas wydawały ci się małymi, spiętrzą się w twych oczach jak wysokie góry, a coś tylko uczynił uczciwego, zda ci się drobnym i niedostatecznym”. Już minęła pora poprawy; wieczność otwiera przed nami swe wrota, czeka nas sąd i wyrok nieodwołalny. Któż nas w tej strasznej godzinie zdoła pocieszyć, ocalić, pokrzepić? Nikt inny, jak tylko Bóg-człowiek, Pan nasz Jezus Chrystus, utajony w Przenajświętszej Hostii. Błagajmy więc, aby za przyczyną świętej Barbary w tej ważnej chwili do nas zawitać raczył.
Św. Stanisława Kostki
Żył około roku Pańskiego 1563,
(Żywot jego był napisany przez ojca Sakiniego, tegoż zgromadzenia kapłana.)
Święty Stanisław był synem Jana Kostki, kasztelana Zakroczymskiego, i Małgorzaty Kryski z Drobnia. Przyszedł na świat roku Pańskiego 1550, w dziedzicznéj wsi rodziców swoich Kostkowie, dziś Rostkowem przezwanéj. Najprzód pobożnie w domu wychowany, gdy miał lat piętnaście, z bratem swoim starszym Pawłem posłany został do szkół ojców Jezuitów w Wiedniu przez nich prowadzonych, i w konwikcie ich umieszczony został. Lecz niedługo tam przebywał gdyż zakład ten zniesiono, a uczniowie w mieście zmuszeni byli szukać sobie pomieszczenia. Młodzi Kostkowie zajęli mieszkanie w domu pewnego lutra.
O ile święty Stanisław był pobożnym, i głównie tém co się Boga i Jego służby tyczy zajętym, o tyle brat jego starszy Paweł, lubił świat i jego rozrywki, i temu się namiętnie oddawał. Z tego téż powodu, wiele miał do cierpienia z jego strony Stanisław, którego świątobliwe postępowanie, było ciągłą i żywą naganą płochości Pawła. Ten téż w rozmaity sposób dokuczał młodszemu bratu: wyszydzał jego pobożność, a nawet przychodziło do tego iż go bił bez miłosierdzia. Stanisław cierpliwie wszystko to znosił, i z wszelkiém uszanowaniem dla Pawła, jako dla starszego brata zachowywał się. Uczył się pilnie, a chociaż mu z początku nieco trudno przychodziły nauki, wezwawszy w tém pomocy Matki Bożéj, do któréj miał serdeczne nabożeństwo, w krótkim czasie wielkie postępy uczynił. Wywdzięczając się więc Jéj za to, i dogadzając własnemu sercu, wszystkie wypracowania szkolne, których przedmiot pozostawiono do woli uczniów, obracał na pisanie pochwał Panny przenajświętszéj. Wpisany do Bractwa świętéj Barbary, między współuczniami jego założonego, obrał ją za szczególną swoję patronkę, a do Komunii świętéj starał się jak najczęściéj przystępować. Nagrodził mu téż to wszystko Pan Bóg, łaską powołania do Zakonu. Chciał wstąpić do Towarzystwa Jezusowego, lecz że od rodziców pozwolenia na to pozyskać nie mógł, i z tego powodu przełożeni tego Zgromadzenia robili mu trudności, odłożył to na późniéj, lecz zobowiązał się ślubem aby to w końcu dopełnić.
Pod tę porę nawiedził go Pan Bóg ciężką chorobą; a gdy mu się zdawało że umrze, zapragnął przyjęcia ostatnich Sakramentów świętych. Lecz napróżno o to prosił: brat lekkomyślny zająć się tą usługą nie chciał, a gospodarz domu luteranin, najprzeciwniejszy był temu. Strapiony tém Stanisław, zaczął serdecznie modlić się do świętéj Barbary, pomnąc iż czytał w jéj żywocie, że kto ma do niéj nabożeństwo, bez przenajświętszego Sakramentu nie umrze. Jakoż, cudownie doznał tego na sobie: gdyż objawiła mu się święta Barbara, a przy niéj dwaj Aniołowie niosący przenajświętszy Sakrament, który mu ze czcią podali. Tak posilony spokojnie czekał śmierci, i w istocie bardzo już był osłabł, kiedy oto znowu okazała mu się Matka Boska i w tejże chwili go uzdrowiła, polecając przytém, aby wstąpienia swego do zgromadzenia Jezuitów, już dłużéj nie odwlekał.
Wyszedłszy z choroby, święty Stanisław widząc iż Prowincyał Jezuitów Wiedeńskich, z powodu iż nie miał pozwolenia od rodziców, przyjąć go nie chciał, za poradą światłego i pobożnego spowiednika, postanowił udać się do innéj zakonnéj Jezuickiéj prowincyi, aby tam być przyjętym. W tym tedy celu, sprawił sobie prostą ubogą siermięgę, noc całą na modlitwie przetrwał, a rano bardzo, kiedy jeszcze wszyscy w domu spali, przybrawszy się w oną suknię, poszedł do kościoła, wysłuchał Mszy świętéj, posilił się Ciałem Pańskiém, i puścił się w drogę, z tym zamiarem, że póty od klasztoru do klasztoru chodzić będzie, aż przyjętym zostanie. Tymczasem brat jego Paweł widząc dnia tego, iż pomimo spóźnionéj pory, Stanisław do domu nie wraca, zdjęty żałością że swojém złém postępowaniem dać mu mógł powód do ucieczki, szukając go po mieście a nie znalazłszy, gdy powziął jakiś ślad którędy się udał, puścił się konno z kilku sługami aby go dogonić. Owoż, blizko już niego nadjeżdżali, gdy nagle konie ich jakby skamieniałe stanęły, i ani kroku naprzód ruszyć nie chciały. Zdumieni więc i przerażeni tym cudem, powrócili, a Święty w dalszą poszedł drogę.
W téj drodze, pewnego poranku, Stanisław ujrzał kościoł otwarty. Wszedł do niego chcąc Mszy świętéj wysłuchać, i Komunią świętą przyjąć. Lecz jakże boleśnie ujrzał się zawiedzionym, gdy poznał że przez pomyłkę, wszedł był do Zboru luterskiego. Rozpłakał się zasmucony i widokiem miejsca gdzie Bóg był znieważany kacerskiemi obrzędami, i myślą że Ciała Pańskiego nie będzie miał szczęścia przyjąć. Lecz go i tu Pan Bóg, jak dawniéj gdy w Wiedniu chorował. łaskawie pocieszyć raczył. Ujrzał liczne grono zbliżających się Aniołów, z których jeden przystąpiwszy do niego, dał mu Komunią świętą.
Przybywszy do Augsburga, gdzie przebywał Kanizyusz, Prowincyał Jezuicki, przedstawił się mu, prosząc o przyjęcie do Zakonu. Ojciec ten, który już wiele o nim był słyszał, a w pierwszém poznaniu ocenił jego świątobliwość, zadość uczynił jego prośbie: posłał go najprzód do konwiktu w Dolingen, dla wyprobowania przez pewien czas jego powołania, a następnie do Rzymu, do Jenerała Jezuitów, którym natenczas był święty Franciszek Borgiasz. Ten przyjął go z otwartém sercem, i na samym wstępie uściskawszy go, rzekł te pełne dla nięgo pociechy słowa: „Drogi Stanisławie, przyjmuję cię bez żadnéj trudności do Zgromadzenia naszego, bo mam wiele dowodów jak cię sam Pan Bóg do tego powołuje.” Umieszczony w nowicyacie, był oddany pod przewodnictwo duchowne Klaudyuszowi Akwawiwie, późniéj z wielkiéj świątobliwości i nauki słynącemu, który poznawszy go bliżéj mówił: „nie ja jego, lecz on moim, na drogach wewnętrznego życia, przewodnikiem być powinien.”
Ojciec Stanisława Kasztelan Kostka, dowiedziawszy się nakoniec co się z jego synem stąło, napisał do niego, silnie go od powziętych zamiarów odwodząc. Święty Stanisław odpowiedział mu na to z wielkiém uszanowaniem i z synowską czułością, lecz oświadczył przytém, że już się Panu Bogu nieodwołalnie poświęcił, że mu się nie godzi ofiary téj cofać, a prosi żeby się i ojciec cieszył, iż Pan Bóg syna jego pomiędzy sługi Swoje policzyć raczył.
Ojciec nie nalegał więcéj, a święty Stanisław budował Rzym cały cnotami jakiemi w nowicyacie zajaśniał. Przedziwna skromność i święty urok okazywał się w całéj jego postawie. Na obliczu jaśniał jakby jakiś niebieski powab. Takie ciągle zachowywał skupienie, że każda jego czynność była jakby modlitwą ustawiczną; a gdy trwał na pobożnych rozmyślaniach i bogomyślności, taki ogień miłości Bożéj wrzał w jego sercu, iż niekiedy musiano chusty zmaczane do piersi mu przykładać. Przenajświętszą Pannę, którą zwał zwykle swoją najmilszą jedyną Matką, w każdéj rozmowie tak mile i wdzięcznie wspominał, że każdego co go słuchał, do szczególnego do Niéj nabożeństwa pobudzał. Wynajdywał dla Niéj coraz nowe prześliczne tytuły, i rzewnie utyskiwał iż nie ma wyrazów na określenie stopnia Jéj chwały i wyrażenia uczuć, jakiemi jest dla Niéj przejęty. Gdy do Niéj się modlił, uważano iż to czynił z tak nadzwyczajną pociechą i z takiém namaszczeniem, że zdawało się iż wtedy widocznie mu się objawia. Przytém różne zadawał sobie umartwienia ciała. W najniższych posługach klasztornych, najbardziéj sobie podobał. W cnocie posłuszeństwa zakonnego celował szczególnie, wiernie wykonywając to co mu nakazywano, chociażby co innego lepszém mu się zdawało. Razu pewnego, gdy nosił drwa do kuchni z drugim współnowicyuszem, zdziwiono się dla czego brał mniéj niż tamten, gdyż zwykle każdego w pracy wyprzedzał. Odpowiedział: iż dla tego że brat kucharz tyle a niewięcéj za każdą razą brać im rozkazał. Gdy mu przełożony nowicyatu skracać kazał rozmyślania, w których największéj doznawał pociechy, najchętniéj to uczynił, najmniejszego nieokazując smutku. Wszystkich wielce poważał, o sobie najniżéj trzymając, dla tego cieszył się serdecznie, że go Pan Bóg do grona zakonnego powołać raczył, mianując się niegodnym tego anielskiego towarzystwa, i wszystkie upokorzenia których mu dla próby nie szczędzono, nietylko bez wzruszenia, lecz z wyraźnie objawiającém się weselem znosił. Tak rączo po drodze doskonałości postępując, w krótkim czasie do szczytu cnót doszedłszy, po zapłatę za nie do Nieba od Pana Boga powołanym został.
Według zwyczaju przyjętego dla młodzieży u ojców Jezuitów, na miesiąc Sierpień przypadł mu za Patrona święty Wawrzyniec. Wigilią uroczystości tegoż wielkiego Męczennika, przepędził Stanisław ze szczególném nabożeństwem, przydając sobie i wiele umartwień ciała. Zaś w sam dzień tegoż swojego na ten miesiąc Patrona, lekko zachorował. Kazano mu się położyć, a lubo wcale na nic groźnego nie zanosiło się, on kładąc się rzekł: „Zdaje mi się że się Panu Bogu podoba, żebym z tego łóżka już nie wstał: w czém niech się stanie wola Jego.” Nazajutrz zapadł w gorączkę, która potém przeszła w zwykłą febrę przemijającą, w której lekarze nic wcale niebezpiecznego nie widzieli; on jednak zapowiedział braciom, że w święto Wniebowzięcia Matki Bożéj, umrze.
Jakoż, w dniu tym po paroksyzmie febry, w mdłości zapadać zaczął, a gdy i to nie zwracało uwagi, on usilnie prosił aby go Sakramentami świętemi opatrzono, a na ziemi położono, dla przyjęcia Komunii świętéj. Gdy mu przyniesiono Ciało Pańskie, zauważano iż jak gdyby mu sił cudownie przybyło, zerwał się na nogi i klęcząc przyjął przenajświętszy Wijatyk z największą gorącością ducha, a obróciwszy się do Rektora, rzekł te słowa z Pisma świętego, z listów błogosławionego Pawła: „Czas jest krótki”, 1 gotujmy się. A potém żegnając i przepraszając braci iż im niedobry z siebie przykład dawał, wziął krzyż w rękę, i jakby rozmawiając z Panem Jezusem, dziękował Mu za wszystkie odebrane dobrodziejstwa, a szczególnie za łaskę powołania do Zakonu. W samém zaś już konaniu, powiedział: „gotowe serce moje Boże, gotowe serce moje”, 2 i powtarzając coraz ciszéj przenajświętsze imiona Jezusa i Maryi, oddał w Ich ręce duszę. Umarł roku Pańskiego 1563, mając lat ośmnaście. a w miesięcy dziewięć po przyjęciu do Zakonu. Papież Benedykt XIII kanonizacyą jego uroczyście odbył.
Pożytek duchowny
Święty Stanisław Kostka jest jednym z głównych Patronów kraju naszego, a oraz szczególnym Patronem cnoty świętéj czystości, którą tak jaśniał. Z tych obydwóch powodów, powinieneś mieć do niego wielkie nabożeństwo.
Modlitwa (Kościelna)
Boże! który pomiędzy różnemi mądrości Twojej cudami, także i młodocianemu wiekowi dojrzałéj świątobliwości łaskę udzielasz spraw prosimy, abyśmy za błogosławionego Stanisława przykładem, z każdéj chwili czasu zbawiennie korzystając, do wiecznego spokoju wejść pospieszali. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 977–979.
Nauka moralna
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 901
Zwróćmy uwagę na słowa świętego Stanisława w liście do ojca: „Już od dawna staraniem moim było służyć Bogu i wziąć na siebie krzyż Chrystusowy” itd. Słowa te dają nam jasny pogląd na tę czystą, dziewiczą duszę, pełną bogomyślności.
Jakaż jest istota bogomyślności?
- Jest nią silna i żywa radość, jaką Bóg zdobi i obdarza dusze przez łaskę uświęcająca. Za pomocą i przyczyną tej łaski wykonuje człowiek przykazania Boskie ochoczo i rączo, a nadto jeszcze pełni takie dobre uczynki, do których nie jest ściśle zobowiązany. Bogomvślność wiec polega na tym, że obdarzony nią chrześcijanin szybko i chętnie czyni to, co może się przyczynić do chwały Boga, gdv tvmczasem chrześcijanin zwykłej miarv, który nie doszedł jeszcze do tego stopnia doskonałości, ociężale czyni dla Boga to, czego nie może zaniechać bez ściągnięcia na siebie grzechu. Jak niegdyś Pan Jezus garnął do siebie dzieci i swe błogosławione dłonie kładł na ich głowach, tak czyni i dziś. Szczodrobliwość jego zdobi dusze dziecięce darem bogomyślności. Niechaj matki nie omieszkają starannie pielęgnować i rozwijać w swych dziatkach dar bogomyślności, aby się z nich doczekać pociechy na ziemi, i szczęścia w Królestwie niebieskim.
- Jakże słodkie jest życie bogomyślne! Człowiek zamiłowany w zmysłowych i ziemskich rozkoszach z politowaniem potrząsa głową, widząc bogomyślnego oddanego postom, modlitwie, samotności, wybaczającego urazy, hamującego gniew i żądze; nie mogąc zajrzeć w tajniki serca, nie pojmuje, jak bogomyślność to wszystko osładza i ułatwia. Święty Franciszek Salezy trafnie porównuje bogomyślnych z pszczółkami, które w tymianku znajdują sok obfity, ale surowy, a przez ssanie zamieniają go na wonny i słodki miód. Bogobojny i pobożny chrześcijanin spotyka w życiu wiele przeciwności i goryczy, ale przyjmując je ochoczo i z poddaniem się woli Bożej, zamienia je na słodycz. Palonym na stosach i wplatanym w koło Męczennikom wydawało się, że spoczywają na posłaniu z kwiatów; święci Młodzieńcy i Dziewice, krępując się dobrowolnie ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, chwalili Boga pobożnym pieniem i psalmami.
