Wpisy z tagiem "zgoda":
Św. Elżbiety, Królowej Portugalskiej
Żyła około roku Pańskiego 1386.
(Żywot jéj napisany przez kilku pisarzy współczesnych, znajduje się u Bolandystów pod dniem 4 lipca.)
Święta Elżbieta córka Piotra III króla Aragońskiego, narodziła się roku Pańskiego 1271. Jéj przyjście na świat, taką radością całą rodzinę królewską napełniło, że przyczyniło się to głównie, do pojednania króla Piotra z jego ojcem, z którym w długich zatargach zostawał. Było to zaś jakby przepowiednią, że późniéj w wielu wypadkach przyczyni się ta Święta do zgody między panującymi, bo to w istocie miało miejsce. Dano jéj imię Elżbiety, na uczczenie pamięci świętéj Elżbiety królowéj węgierskiéj, jéj babki ciotecznéj, świeżo wtedy ukanonizowanéj.
Dziadek jéj król Jakób, słusznie przezwany Świątobliwym, zajął się wyłącznie jéj wychowaniem, i wnet z wielką pociechą spostrzegł że wnuczka jego, od kolebki prawie, objawiała skłonność do wszelkich ćwiczeń pobożnych, a szczególnie miała wielkie nabożeństwo do Matki Bożéj. W ósmym roku życia, zadziwiała dwór cały swoją roztropnością, skromnością i cnotami wiek jéj przewyższającemi. Już wtedy ścisłe zachowywała posty, jadając raz tylko na dzień w wigilie wszystkich świąt przenajświętszéj Panny i w każdą sobotę; codzień odmawiała kapłańskie pacierze, któryto zwyczaj do śmierci zachowała, i długie godziny trawiła na modlitwie. W obcowaniu z każdym była niezrównanéj słodyczy i pokory, a żaden ubogi nie odszedł od niéj żeby go albo czém mogła sama nie zaopatrzyła, lub tego o co prosił, nie uzyskała dla niego u rodziców. Słusznie téż król jéj ojciec utrzymywał, iż była Aniołem opiekuńczym całego jego państwa, i że jéj to modlitwom zawdzięczał błogosławieństwa, któremi hojnie obdarzał Pan Bóg jego panowanie.
W dwunastym roku wydaną została za Dyonizego, króla Portugalskiego. Zasiadłszy na tronie, a widząc się swobodniejszą w swoich zajęciach, przymnożyła ćwiczeń pobożnych i umartwień ciała. Wstawała o świcie, a po odbytéj modlitwie myślnéj, odmawiała kanoniczne pacierze: Jutrznię, Laudes i Prymę. Następnie słuchała Mszy świętéj, przy któréj często przyjmowała Ciało Pańskie, a potém odmawiała pacierze o Matce Bożéj zwane Officium Parvum, i pacierze kościelne za zmarłych. Około południa zajmowała się różnemi sprawami z któremi się do niéj odnoszono, dawała posłuchanie ubogim, a co jéj zbywało czasu, spędzała go w kaplicy pałacowéj, lub na czytaniu ksiąg świętych. Nie widziano jéj ani chwili próżnującą: podczas zebrań dworskich na jéj pokojach, wykonywała różne ręczne roboty kobiece, przeznaczone na ozdoby kościołów, i zwyczaj ten wprowadziła pomiędzy paniami swojego dworu. Prócz postów kościelnych, które zachowywała o chlebie i wodzie, podobnież pościła cały Adwent, czterdzieści dni przed Wniebowzięciem Matki Bożéj, i tyleż przed uroczystością świętego Michała Archanioła. Zrobiono jéj razu pewnego uwagę, że tego rodzaju umartwienia niewłaściwe są osobie zasiadającéj na tronie: „A gdzież potrzebniejszemi są one, odrzekła święta królowa, jeżeli nie tam, gdzie namiętności są więcéj rozbudzone, i niebezpieczeństwa dla duszy większe?” Mawiała także: że Pan Bóg na to tylko wyniósł ją na godność królewską, aby tém hojniejsze jałmużny czyniła. Jałmużnikom swoim przykazała, aby nic nie odmawiali ubogim; codzień ich odwiedzała po mieszkaniach, a niekiedy aż w odległych od stolicy wioskach i przedmieściach. Przyszedłszy dnia pewnego do ubogiéj kobiety, okrytéj obrzydliwemi wrzodami, Święta, dla przezwyciężenia wstrętu jaki w niéj obudził ten widok, ucałowała jéj rany, i w tejże chwili chora odzyskała zdrowie. Założyła wielki dom przytułku, dla kobiet nawracających się ze złego życia, drugi podobny dla podrzutków, i kilka kościołów i klasztorów wzniosła, po królewsku je uposażając. W każdy piątek Wielkiego postu, na pamiątkę Wieczerzy Pańskiéj, umywała nogi trzynastu ubogim kobietom. Zdarzyło się iż jedna z nich, miała od lat wielu wrzód, który jéj toczył nogę. Królowa opatrzyła ranę, omyła ją i ucałowała, i wrzód się zagoił na zawsze.
Przytrafiło się także, że gdy szła odwiedzać ubogich i w pole sukni niosła znaczne pieniądze w drobnéj monecie, król spotkawszy ją, spytał co tak skrzętnie dźwiga: „Róże” odpowiedziała królowa żartując, bo to była zima; w istocie, gdy roztworzyła poły, okazały się róże najpiękniejsze. Także dziewczynce ślepéj od urodzenia, wzrok przywróciła, i wielu niebezpiecznie chorych uzdrowiła znakiem krzyża świętego. Dziatki których miała kilkoro, jak najstaranniéj chowając, wrażała w nich bojaźń Bożą, wzgardę wielkości tego świata, i do nabożeństwa do Matki Bożéj pobudzała. We wszystkiém starała się jak najpilniéj przypodobać się małżonkowi, lecz przedewszystkiém Bogu.
O ile miała udziału w zarządzie państwa, używała wpływu swojego na jednanie panujących, w czém jéj Pan Bóg dziwnie błogosławił, i kilka grożących już wojen, przez to wstrzymała. Lecz sama w końcu, doznała z tego powodu nie małych frasunków. Syn jéj książę Alfons, podniósł był rokosz przeciw ojcu. Święta używała wszelkich sposobów, aby go przywieść do opamiętania, i w tym celu kilka razy do niego pisała, a nawet postarała się aby się z nią widział. Nieprzyjaźni jéj dworzanie, korzystając z tego, wrazili w króla przekonanie, że królowa sprzyja zbuntowanemu księciu, i wydaje mu tajemnice rad wojennych królewskich. Król bez roztrząśnienia sprawy, uniesiony gniewem, odebrał Elżbiecie wszystkie jéj dochody, i wskazał ją na wygnanie do miasta Alangeru, trzymając ją tam pod strażą. Święta poddała się temu wszystkiemu bez słowa skargi, bez cienia żalu do sprawców jéj krzywdy, a rada większéj samotności jakiéj zażywała w cichém ustroniu, oddała się jeszcze wyłączniéj modlitwie i wysokiej bogomyślności, na któréj czas słodko jéj schodził. Król wkrótce przekonawszy się o fałszywości oskarżeń, których padła była ofiarą królowa, przywołał ją do siebie, i z tém większą był dla niéj czcią i uwielbieniem. Lecz co najbardziéj ucieszyło świętą Elżbietę, to że król który przedtém wiódł życie rozpustne, odtąd stał się najwierniejszym małżonkiem.
Długo jeszcze potém żyła z mężem Elżbieta, ciesząc się nietylko jego szczerą poprawą, lecz widząc nawet gruntowną pobożność, do któréj przywiodły go przykłady jéj życia i jéj ciągłe o to do Boga modlitwy. Gdy po czterdziestoletniém panowaniu, zapadł on w ostatnią chorobę, doglądając go najtroskliwiéj, przez długi czas dzień i noc od łoża jego nie odstępowała i sama przysposobiła go do najpobożniejszego przyjęcia ostatnich Sakramentów świętych.
Jak tylko skonał na jéj ręku, poszła do swojéj kaplicy, i zaofiarowawszy się Panu Bogu już na wyłączną służbę, niezwłocznie zdjęła z siebie stroje świeckie i wszystkie oznaki królewskiéj godności, i przywdziała habit Klarysek. Potém spędziwszy dni kilka na postach i modlitwach przy zwłokach małżonka, najprzód odbyła pieszo pielgrzymkę do zwłok świętego Jakóba w Kompostelli, ofiarując odpusty do tego przywiązane za duszę męża, a wszystkie kosztowności w bogatych materyach, złocie, perłach i klejnotach, które wzięła z sobą, złożyła tam w ofierze, także za duszę króla. Wróciwszy do stolicy, rozdała ubogim. co tylko jeszcze z najdroższych jéj sprzętów i rzeczy zostało, i udała się do klasztoru Klarysek, który założyła była w mieście Koimbrze, i przy nim na zawsze już osiadła.
Wiodła życie nadzwyczaj ostre, wysokiéj bogomyślności i uczynkom miłosiernym oddane. Pościła codzień bez przerwy, o suchym chlebie i wodzie. Gdy razu pewnego choréj, lekarze kazali pić wino, a uczynić tego nie chciała, woda którą jéj podano, cudownie w wino została zamienioną. Uczęszczała najregularniéj do chóru z zakonnicami. Codziennie słuchała dwóch Mszy świętych: jednę żałobną za duszę męża, drugą o święcie przypadającém. Po południu przyjmowała ubogich, rozsyłała jałmużny i służyła chorym w szpitalu, który obok klasztoru wybudowała, na trzydziestu biednych. Lecz dobroczynność jéj sięgała i daléj: nie tylko hojnie wspierała ubogich w całém swojém państwie, lecz znaczne pieniądze wysyłała i w dalekie kraje, dla wykupienia chrześcijan w niewoli u niewiernych będących, i wspierania mieszkańców w różnych miejscach, klęską głodu dotkniętych. Dowiedziawszy się o zaszłych nieporozumieniach króla portugalskiego jéj syna, z królem kastylskim jéj wnukiem, którzy zabierali się do wojny, puściła się w drogę, aby widząc się z nimi przywieść ich do zgody. Przybywszy do miasta Estremez, ciężko zachorowała, i dalej jechać nie mogła: lecz sama wiadomość o powodach podróży królowéj, gotujących się do wojny królów pojednała.
Tymczasem, już ona dochodziła do kresu swojéj doczesnéj pielgrzymki. Śmiertelną chorobą zwątlona na siłach, gdy jéj ostatnie Sakramenta udzielono, jeszcze jednak do przyjęcia świętego Wiatyku wstała i w habicie świętéj Klary przyjęła przenajświętsze Ciało klęcząc na ziemi. Potém objawiła się jéj Matka Boża, do któréj wymówiwszy te słowa: „Maryo łaskiś pełna, Matko miłosierdzia, obroń mnie od nieprzyjaciela, i weź mnie w godzinę śmierci mojéj”, spokojnie w Panu zasnęła, dnia 4go Lipca, roku Pańskiego 1386.
Wpisaną została w poczet Świętych, przez Papieża Urbana VIII, który święto jéj na dzień dzisiejszy wyznaczył.
Pożytek duchowny
Święta Elżbieta, dla tego że Świętą była, w wielu razach jednała powaśnione osoby jéj królewskiéj rodziny, i przez to kraje całe od klęsk wojny ochraniała. Tak w każdéj rodzinie, osoba gruntownie pobożna, może stać się dla niej Aniołem pokoju, zgody i jedności. Staraj się być takim.
Modlitwa (Kościelna)
Najlitościwszy Boże! Któryś błogosławioną Elżbietę królowę, pomiędzy wielu wysokiemi łaskami, darem poskramiania wojen przyozdobił; daj nam za jéj pośrednictwem, za życia zażywać pokoju, o który pokornie prosimy, a po nim dostąpić radości wiekuistych. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 566–568.
Nauka moralna
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 546–548
„Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będą synami Bożymi” (Mat. 5, 9). Pokój jest najwyższym szczęściem, gdyż nie ma szczęścia bez pokoju. Starajmy się przeto z wszystkimi żyć w zgodzie i pokoju; unikajmy wszelkich kłótni i niesnasek, gódźmy powaśnionych z sobą, nie dawajmy nikomu sposobności do swarów i nieprzyjaźni, i pomnijmy na to, że stokroć lepiej jest być skrzywdzonym, aniżeli dochodzić swego prawa na drodze kłótni i procesów. Stokroć lepiej dla miłego pokoju znieść obrazę, krzywdę, lekceważenie, bo tylko taki jest miłośnikiem pokoju, kto tak postępuje. Święta Elżbieta znosiła spokojnie podejrzenia, prześladowanie i dokuczliwości męża, pomnąc na słowa Zbawiciela: „Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugiego. A temu, który chce prawem z tobą się rozpierać, a suknię twoją wziąć, oddaj i płaszcz” (Mat. 5, 39. 40). 39. 40).
Usiłujmy nade wszystko przeszkodzić swarom i nieporozumieniom między krewnymi i znajomymi, pomni na słowa świętego Pawła, zwrócone do Tytusa: „Napominaj ich, aby nikogo nie czernili, aby nie byli kłótliwymi, lecz skromnymi, i aby okazywali łagodność względem każdego”.
Święta Elżbieta, jakkolwiek słaba niewiasta, nie wahała się pójść między zbrojne szeregi i zdołała zmiękczyć łzami i prośbą kamienne serca. Iluż przez to ocaliła ludzi, ilu czynom okrucieństwom zapobiegła, ile tym sobie zaskarbiła wdzięczności i błogosławieństw! Jezus Chrystus, który przez ofiarę życia zyskał nazwę „Księcia pokoju”, będzie cię wspierał w tych przedsięwzięciach, działaj przeto w Jego duchu, On cię nie odstąpi. Nagroda twoja będzie wielka i słusznie nazywać cię będą sługą Bożym.
Św. Jana z Fakundy, Zakonu Ojców Augustyanów
Żył około roku Pańskiego 1479.
(Żywot jego był napisany przez świętego Tomasza z Willanowa.)
Święty Jan urodził się około roku Pańskiego 1430 w Hiszpanii, w mieście zwaném Fahagun, czyli świętego Fagundeza. Ojciec jego Don Jan Gonzales Kastryllo (de Castryllo), a matka Donna Sancia Martinez, z pierwszéj szlachty tego kraju, byli bardzo bogaci. Przez lat szesnaście nie mieli dzieci, aż po pielgrzymce którą w celu uproszenia sobie potomstwa, odbyli do jednego z kościołów Matki Bożéj słynących cudami, obdarzył ich Pan Bóg synem. Ojciec zaraz po urodzeniu wziąwszy go na ręce, podniósł w górę i zaofiarował przenajświętszéj Pannie, któréj go zawdzięczał. W dzieciństwie jego, można już było przewidzieć czém późniéj będzie: gromadził wkoło siebie swoich rówienników, i miewał do nich nauki, zachęcając ich do miłości Boga, albo do zgody gdy się powaśnili. Zdarzało się, że gdy niektórzy rodzice sąsiednich dzieci, upominali je że długo za domem bawiły, a te się tłómaczyły że słuchały kazania synka Don Jana Gonzaleza, wtedy za złe im tego nie mieli. Młodym będąc wstąpił do stanu duchownego, a według nagannego ówczesnego zwyczaju, otrzymał kilka razem bogatych bardzo posad kościelnych. Biskup miejscowy obdarzył go niemi, widząc w nim rzadkich cnót i zalet kapłana.
Wszakże święty Jan, wkrótce zrzekł się wszystkich swoich korzystnych duchownych urzędów, w przekonaniu iż się nie godziło kilka takowych posiadać jednemu. Osiadł przy parafii świętéj Agaty, w mieście Burgos, i oddał się bogomyślności i pracom apostolskim. Oto jest tryb życia jaki prowadził: sypiał tylko trzy godziny na gołéj ziemi, kamień pod głowę biorąc, kładł się o północy, a wstawał o trzeciéj zrana; szedł do kościoła, i tam przez kilka godzin modląc się, przygotowywał się do Mszy świętéj, którą odprawiał z takiém nabożeństwem, iż sam jego widok przy ołtarzu drugich do łez pobudzał. Resztę dnia spędzał na słuchaniu spowiedzi, kazywaniu, nawiedzaniu chorych i ubogich. Po zachodzie słońca brał dopiéro posiłek, i albo w swojém mieszkaniu czytał święte księgi, albo znowu w kościele do północy się modlił.
Pod te czasy, w jedném z większych miast hiszpańskich Salamance, powstały wielkie rozruchy. Mieszkańcy podzielili się na dwa przeciwne sobie stronnictwa, i przychodziło do krwawych starć, w których wielu ginęło: lała się krew nie tylko na ulicach, ale i po kościołach nawet. Władza królewska nie była w stanie przykrócić tak licznych zbrodni, i coraz większe nieszczęścia groziły temu miastu. Wtedy Pan Bóg natchnął świętego Jana, aby się tam udał, dla przywrócenia pokoju między powaśnionemi. Przybywszy do Salamanki, jak drugi Jonasz, zaczął głosić pokutę, przemawiając na ulicach i placach, i wystawiając nawet, ambonę na miejscach gdzie już uzbrojeni przeciwnicy do starcia się gromadzili. Powstrzymał nieco rozlew krwi, lecz w początkach nie wiele mógł poradzić z rozdrażnionemi do wysokiego stopnia umysłami.
W ciągu tych jego prac apostolskich, dotknął go Pan Bóg bolesną chorobą: zapadł na ciężkie cierpienie kamienia, a gdy nie zważając na takowe, pracował póki mu sił starczyło, zachorował niebezpiecznie i lekarze zawyrokowali iż niezbędném było odbycie jednéj z najcięższych operacyi. Poddał się jéj Jan święty, spokojnie przygotowując się na śmierć mu grożącą, i zrobił ślub Bogu, że jeśli przy życiu zostanie, wstąpi do zakonu. Po odbytéj operacyi, którą przeniósł z największą cierpliwością, wkrótce przyszedł do zdrowia, i wstąpił do zakonu ojców Augustyanów, do którego pociągnęła go ścisłość w zachowaniu Reguły i odosobnienie w jakiém żyli zakonnicy tego klasztoru. W nowicyacie będąc, od pierwszéj chwili przyjęcia habitu, stał się wzorem doskonałego zakonnika, i już wtedy cnoty jego uświetniał Pan Bóg darem czynienia cudów. Byłto rok wielkiego nieurodzaju na wino, napoju pospolitego i niezbędnego niemal w owym kraju. Zakonnicy klasztoru w którym przebywał święty Jan, mieli go tak mało, iż i na pół roku wystarczyćby im nie mogło. Nasz Nowicyusz, miał sobie powierzony dozór piwnicy, i wina cały rok nie zbrakło, gdyż ile razy beczka była z niego wypróżnioną, napełniała się nanowo skoro ją przeżegnał.
Jak tylko wykonał śluby uroczyste, został Magistrem Nowicyuszów, wkrótce potém Definitorem prowincyi, a następnie Przeorem klasztoru w Salamance. Posłali go tam przełożeni głównie w tym celu, aby daléj prowadził dzieło uspokojenia miasta, ciągle w walce będącego, co téż on niezwłocznie rozpoczął.
Dnia pewnego, dano mu znać że zbrojni przeciwnicy już się ścierać mają. Pobiegł na plac boju, i tam wśród walki obalony na ziemię, zdeptany nogami, zaledwie żywy się podniósł, a wszedłszy na wzniesione miejsce, z taką siłą i gorliwością wołał na walczących, iż ich niezwłocznie od dalszego krwi przelewu powstrzymał.
Jeden z dowódców niezadowolony z tego, rozkazał swoim stronnikom, aby innemi udając się ulicami, przy jego domu się zgromadzili. Święty pośpieszył na to miejsce, przy saméj bramie pałacu tegoż dowódcy kazał wznieść naprędce ambonę i zaczął do gromadzących się groźnie przemawiać. Herszt ich wysłał kilku zbrojnych, aby dostawszy się na ambonę zamordowali Jana. Rzucił się na niego motłoch krzycząc: „Śmierć temu świętoszkowi, niech zginie z rąk naszych”, a sługa Boży zstępując z kazalnicy, pewny iż go męczeńska korona czeka, sam się w ich ręce oddawał. Lecz w chwili gdy oni podnieśli na niego miecze, Pan Bóg wstrzymał ich ręce: stanęli jak wryci, ani kroku stapić: nie mogąc. Przerażeni tym cudem, zaczęli wołać o ratunek do tegoż samego którego zamordować mieli. Święty pomodlił się, a zbrodniarze odzyskawszy władzę, rzucili się tłumem do nóg jego, przyrzekając iż już odtąd niesnasek wszczynać nie będą.
Dotrzymywali mu słowa, lecz Wielkorządca sąsiedniego miasta Ledezmy, pobudzał ich nanowo do zatargów i bójek. Święty pośpieszył do tego niegodziwego buntownika, i z całą gorliwością i odwagą apostolską, upomniał go za ciężkie szkody jakie przynosi duszom, grożąc mu Sądem Bożym. Wielkorządca, człowiek nadzwyczajnie gwałtowny i okrutny, kazał go schwytać przez swoich zbirów, ochłostać rózgami publicznie, i wygnać z miasta. Święty Jan uszczęśliwiony, iż mu dano być uczestnikiem zniewag jakie ponosił Pan Jezus, powrócił do Salamanki, te swoje zniewagi ofiarując Panu Bogu właśnie za lud któremu się poświęcał. Pan Bóg przyjął miłościwie jego ofiarę. Wypadek ten, w którym dla dobra mieszkańców tego miasta, Święty tyle wycierpiał, zjednał mu ostatecznie serca wszystkich. Wojujące z sobą stronnictwa pojednały się i uroczyście podpisały zgodę.
Tymczasem jego ojczyste miasto Sakagun, ciężką klęską dotknięte zostało. Wybuchło tam morowe powietrze, wielką liczbę ofiar porywając. Przełożeni zakonni, na żądanie mieszkańców tego znowu miasta, błagających aby dla ich pociechy przysłano im świętego Jana, wyprawili go tam niezwłocznie. Przybywszy, słowem Bożém ich pokrzepiał, do modlitwy pobudzał, chorych dzień i noc, jużto Sakramenta święte im udzielając, już doglądając w chorobie, nawiedzał, i wielką ich liczbę modlitwami swojemi uzdrowił. Rodzony brat jego Don Martinez Kastryllo, stracił był jednę z córek swoich Izabellę. Ciało jéj złożono na katafalku, i już się zabierano do pogrzebu, gdy mąż Boży nadszedł. Przystąpił do trumny, pomodlił się chwilę, a wziąwszy za rękę dziewczynkę, podniósł ją i żywą oddał matce.
Udzielny książe Alby, uciemiężał swoich poddanych, którzy się burzyli z tego powodu. Słysząc jak skutecznie święty Jan przemawiał w podobnych razach do ludu, zaprosił go z kazaniem na wielką uroczystość Matki Bożéj Różańcowéj, w którymto dniu odprawiał nabożeństwo dziękczynne, za odniesione zwycięstwo nad Maurami. Święty w przemowie swojéj, przypomniał poddanym obowiązek uległości władzy, lecz oraz i obowiązki panujących w żywych kolorach przedstawił. Książe biorąc to wszystko do siebie, do tego stopnia uniósł się gniewem, iż wysłał kilku zbrojnych za świętym Janem gdy odjechał, aby go w drodze zamordowali. Towarzysze jego podróży chcieli stawić opór zbójcom gdy na nich natarli. Jan nie pozwolił na to, mówiąc: „Spuśćmy się na Pana Boga, Sam on temu zaradzi.” Jakoż, w chwili gdy zbójcy na niego uderzali, konie ich się spięły, a zrzuciwszy jeźdzców na ziemię, kości im połamały. Co widząc Sługa Boży, przejęty litością, przeżegnał ich mówiąc: „Niech wam Bóg odpuści, i przywróci zdrowie, a na przyszłość nie ściągajcie na siebie gniewu Jego.” Potém podniósł ich i zdrowych odprawił. W tejże zaś saméj chwili, książe zapadłszy w śmiertelną chorobę, poznał w tém karę Bożą, posłał po Świętego co prędzéj, a gdy ten przybył, upadł mu do nóg i prosił o miłosierdzie. Jan modlitwą swoją uzdrowił go niezwłocznie, i zbawienne dawszy upomnienie odszedł.
Wróciwszy do Salamanki, przepowiedział dzień swojéj śmierci. Zdarzyło się iż nawrócił pewnego wielkiego pana, który szczerze pojednawszy się z Bogiem, rozstał się ze swoją nałożnicą. Ta zadała truciznę Janowi, w skutek któréj Święty zapadł w ciężką chorobę, przez kilka miesięcy nadzwyczaj cierpiał, i nakoniec w dniu który przepowiedział, oddał Bogu ducha. Umarł 11 Czerwca, roku Pańskiego 1479, mając lat czterdzieści dziewięć.
Przy grobie jego tak wiele zaszło cudów, że w roku 1690, przez Papieża Aleksandra VIII kanonizowanym został.
Pożytek duchowny
Jak o wielu Świętych, tak i o świętym Janie którego żywot na dzień dzisiejszy przypada, czytamy że zaofiarowany w dzieciństwie przenajświętszéj Maryi Pannie, stał się potém wielkim sługą Bożym. Niech to pobudza każdą chrześcijańską matkę, aby dziatki swoje opiece Matki naszéj niebieskiéj w szczególny sposób oddawała, i w sercach ich gorące do Niéj nabożeństwo zaszczepiała jak najwcześniéj.
Modlitwa (kościelna)
Boże dawce pokoju, i wzajemnéj miłości lubowniku, któryś błogosławionego Jana wyznawcę Twojego, przedziwnym darem jednania powaśnionych przyozdobił; spraw za jego zasługami i pośrednictwem, abyśmy w miłości Twojéj utwierdzeni, żadnemi od Ciebie pokusami oddzieleni nie zostali. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 483–485.
Św. Medarda i Gotarda, braci Biskupów
Żyli około roku Pańskiego 545.
(Żywot ich napisany był przez Fortunata kapłana, za ich czasów żyjącego.)
Święci Medard i Gotard byli bracia bliźnięta, i nietylko w jednym dniu przyszli na świat, lecz w jednym i tymże dniu przyjęli kapłaństwo, w jednym dniu zostali wyświęceni na Biskupów, i w jednym dniu obaj zasnęli w Panu. Byli rodem z Francyi z małéj wioski zwanéj Salancya w dyecezyi Nowiomańskiéj (de Noyon). Żyli na początku szóstego wieku. Rodzice ich znakomitego rodu, w znaczne opływali dostatki i wielką odznaczali się pobożnością. Święty Medard od lat dziecinnych okazywał szczególną dla biednych litość. W szkołach będąc, obracał na jałmużnę, wszystko co mu rodzice dawali na rozrywki. Razu pewnego, matka sprawiła mu płaszcz bardzo kosztowny: spotkawszy ślepego w łachmanach i od zimna drżącego oddał mu młodziutki Medard tę swoję szatę. Inną razą, przypatrując się stadu koni ojcowskich, ujrzał na drodze jeźdzca, któremu gdy uchodził przed grożącém mu niebezpieczeństwem, koń ustał. Chłopaczek dał mu najlepszego konia ze stada ojcowskiego. W tejże chwili puścił się deszcz ulewny a Pan Bóg w nagrodę jego dobrego czynu, zesłał ogromnego orła, który go skrzydłami osłaniając jakby parasolem, do domu odprowadził. Koniuszy ojcowski zawiadomił Ojca że braknie konia; lecz gdy Medard tłómaczył się dla czego go oddał, rumak w tejże chwili sam stanął pomiędzy innemi. Widząc to rodzice rzekli mu wtedy: „Synku miły, rozdawaj już dla Boga ile tylko zechcesz, abyśmy wszyscy byli uczestnikami łask Bożych, jakie w tobie widzimy.”
W młodych jeszcze latach zdarzyło się że był z ojcem na polu, o które swarzyli się sąsiedzi, i bój o nie tocząc krew rozlewali. Medard ujrzawszy kamień na roli, pobiegł i stanął na nim, wołając na bijących się aby się pogodzili, i ten kamień za granicę wzięli. Na głos jego wszyscy się uspokoili, do zgody przyszli, a na znak w tém woli Bożéj, znaleźli na kamieniu stopę jego wyciśniętą na zawsze.
Święty Gotard podobnież od młodości odznaczał się wielką pobożnością. Stroniąc od zwykłych zabaw dziecinnych, uczęszczał do kościołów, i długie tam trawił godziny na gorącéj modlitwie. Naśladując brata, czém tylko mógł wspierał ubogich.
Ponieważ święci bracia okazywali wyraźne oznaki powołania do stanu duchownego, więc: obydwóch oddali na służbę Bożą rodzice z wielkiém weselem serca, powierzając ich wychowanie dalsze świątobliwemu mężowi, Biskupowi Wiromandeńskiemu (de Vermond), który po ukończeniu przez nich zawodu nauk teologicznych, wyświęcił ich na kapłanów. Życie ich odtąd było wzorem cnót wszelkich duchownemu stanowi właściwych: w umartwieniach ciała byli ustawiczni, w postach prawie ciągłych wytrwali, w miłości bliźniego, uczynkach miłosiernych i troskliwości o dobro dusz wiernych niespracowani. Pan Bóg téż różnemi cudami, świątobliwość tych wielkich sług Swoich rozsławiał. Między innemi przytaczają, że kiedy Klodoweusz król Franków, zrabowawszy Biskupstwo Wiromodańskie, łupami kościelnemi wozy naładował, te na modlitwę Medarda z miejsca ruszyć się nie dały; aż dopiéro król, uznawszy grzech swój, prosił aby go rozgrzeszył i co kościelne odebrał.
Przydarzyło się także, że złodziéj ukradł był wołu do świętego Medarda należącego: lecz musiał go zwrócić niezwłocznie, gdyż dzwonek który odjął był od szyi tego zwierzęcia, sam ciągle dzwonił głośno, a do ręki mu przywarł tak że go oderwać nie mógł.
Po zawakowaniu Biskupstwa Wiromodańskiego wyniesiono Medarda na to pasterstwo, pomimo iż długo się temu opierał, aż nakazem kilku Biskupów do przyjęcia zmuszony został. Lecz obowiązki które dla głębokiéj pokory swojéj mimo woli przyjął, z wielką gorliwością dla miłości Boga i bliźniego spełniał. Za jego to rządów i za jego staraniem, siedziba Biskupów Wiromodańskich, od częstych napadów na Francyą przez dzikie hordy Wandalów, Gotów i Hunnów niepokojona, przeniesioną została do Nowiomagu (Noyon), miasta w bezpieczniejszém miejscu położonego. Tam gdy kościół katedralny wystawił, drugie nań spadło jarzmo. Po śmierci sąsiedniego Biskupa w Tornaku (Tournai), na żądanie duchowieństwa i ludu, a za zezwoleniem Papieża Hormizdy, i téj dyecezyi został Biskupem. Zastał w niéj wielu jeszcze pogan, a ile od nich wycierpiał trudno wypowiedzieć! Kilkakrotnie był przez nich pojmany, trzymany w więzieniu i na śmierć wskazany; lecz go Pan Bóg cudownie z rąk ich wybawiał, i tak jego około dusz staraniom pobłogosławił, że w krótkim czasie wielką liczbę niewiernych nawrócił, i przy śmierci jego już bardzo mało ich tam było.
Sprawował urząd swój pasterski przez lat piętnaście, a wielką liczbę dusz pozyskawszy Bogu, mając już i swoję oddać w ręce Pana któremu tak wiernie służył, w ciężką chorobę zapadł. Nawiedzano go tłumnie, bo każdy kwapił się aby od ukochanego swojego Pasterza i błogosławieństwo ostatnie otrzymać, i posłyszeć jego zbawienne nauki które dawał otaczającym jego łoże, a żegnając się ze wszystkiemi serdecznie, dla każdego miał słowo pociechy i pożytecznéj przestrogi. Jednych upominał aby złych postępków zaniechali, drugich aby trwali w dobrém, innych zachęcał do stałości w wierze, a duchownym przekazywał gorliwość o chwałę Bożą i pożytek dusz im powierzonych, czego całém życiem swojém dawał im najwznioślejszy przykład. Sam król Klotaryusz, dowiedziawszy się iż blizkim był śmierci ten święty Biskup, pośpieszył do niego prosząc o błogosławieństwo. Udzielił mu takowe mąż Boży, i na jego rękach umarł, dnia 8 Czerwca roku Pańskiego 560 mając przeszło sto lat wieku.
Nad ciałem jego widziano przez kilka godzin po jego zgonie, światłość niebieską, co niezmierną liczbę ludu na pogrzeb zgromadziło, gdzie téż i następujące cudowne zaszło zdarzenie. Gdy zwłoki Świętego, które Król naprzemian z Biskupami niósł na własnych ramionach, przyniesiono do kościoła w mieście Swesonie (Soisson), gdzie miały być pochowane, raptem tak się stały ciężkiemi, że mar na których były złożone poruszyć nie można było. Król widząc w tém coś nadzwyczajnego, postanowił zapisać połowę dóbr swoich blizko Swesonu będących, na uposażenie kleryków, których przy kościele jaki na cześć świętego Medarda chciał wybudować osadził, i zaraz akt tego zapisu sporządził. Lecz gdy przystąpiono do ciała, jedna połowa tylko jego dała się unosić, a druga nad ołów cięższa, nieporuszona leżała. Król zrozumiał wolę Bożą, i gdy zmieniając zapis całe one dobra na fundusz dla młodych sług ołtarza przeznaczył, całe téż zwłoki błogosławionego dały się poruszyć, i z wielką czcią pochowane zostały. Późniéj na tém miejscu stanął wspaniały kościoł, pod wezwaniem tegoż Świętego.
· · ·
Święty Gotard ze swéj strony, jaśniał jako święty Apostoł w Kościele Bożym. W tymże dniu w którym Medard został Biskupem, i on wyświęconym został na Biskupa Rueńskiego (Rouen). Napróżno, podobnież jak i brat jego, przejęty uczuciem wielkiéj odpowiedzialności w sprawowaniu tego wysokiego urzędu, wypraszał się od niego. Musiał uledz woli Bożéj; a że ją tylko miał na względzie, okazał się również gorliwym i świętym jak Medard Pasterzem. Wielu także pogan, zaludniających jeszcze jego dyecezyą, do Chrztu świętego przywiódł. W ludzie wiernym ducha pobożności rozbudził, obyczaje uświęcił, odznaczając się przytém wielkiém miłosierdziem dla ubogich, chorych i więźniów. On to także nawrócił i króla Klodoweusza. Na Soborze w mieście Orleanie odbywającym się, był duszą toczących się tam narad, i wielkie w sprawie Kościoła położył zasługi. Pełen cnót i zasług, przeżywszy podobnie jak brat jego przeszło lat sto, tegoż dnia co Medard to jest 8 Czerwca roku Pańskiego 560, poszedł razem z nim po koronę wiekuistą do Nieba. Ciało jego najprzód w katedrze Rueńskiéj złożone, późniéj przeniesione zostało do kościoła świętego Medarda w Swesonie, aby jak ich koleje za życia i w wieczności przedziwnie Pan Bóg zespolił, tak aby śmierć i zwłók ich ziemskich nie rozdzielała.
Pożytek duchowny
Jak ów dzwonek, który przy ręce nieprawnie posiadającego cudzą własność, ciągle dzwonił, aby pokrzywdziciel ukryć się nie mógł, o czém w żywocie dzisiejszym czytałeś – tak każda krzywda wyrządzona bliźniemu, woła do Boga, dopuki jéj nie wynagrodzi ten który się jéj dopuścił. Obrachuj się z sumieniem, czy w niém nie dzwoni jaki wyrzut wyrządzonéj przez ciebie bliźniemu szkody, a dotąd niewynagrodzonéj.
Modlitwa
Boże! któryś błogosławionych braci bliźniaków Medarda i Gotarda, wyznawców i Biskupów, przedziwnie wspólnemi kolejami za życia przeprowadzając, razem wziął do Nieba i na wieki zespolił; za ich wstawieniem się prosimy, daj nam wszystkim na łonie Kościoła Twojego wspólnie zrodzonym, tak żyć i umierać, abyśmy wszyscy razem chwalić mogli Cię w wieczności. Przez Pana naszego i t. d.
Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.
Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 471–473.
Uroczystość róż w Salency
Na podstawie wydania z 1937 r., s. 473
Na cześć świętego Medarda odbywało się corocznie aż do czasów wielkiej rewolucji francuskiej, tj. do roku 1789, w wielu okolicach Francji, a szczególnie w Salency, jego miejscu rodzinnym, w dniu 8 czerwca święto róż. Święto to zaprowadził w Salency sam Medard, a mianowicie chcąc młodzież żeńską zachęcić do zachowywania czystości dziewiczej, rozporządził, że rok rocznie ta z dziewic, która najbardziej odznaczy się pobożnością i czystością obyczajów, otrzyma wieniec z róż i dwanaście talarów, co wówczas było znaczną sumą pieniędzy. Warunkiem otrzymania tej nagrody czystości było, aby nie tylko sama dziewica, ale i cała jej rodzina wiodła przykładne życie. Rozporządzenie to przez wiele stuleci przynosiło błogie owoce, gdyż odkąd zwyczaj ten panował, nie zdarzył się w Salency ani jeden wypadek, aby któraś z tamtejszych niewiast wiodła życie gorszące.
Uroczystość ta odbywała się w sposób na stępujący: Gmina przedstawiała dziedzicowi Salency trzy dorosłe dziewczęta, pochodzące z czcigodnych rodzin, jako najuczciwsze i najcnotliwsze z wszystkich dziewic w osadzie. Dziedzic wybierał jedną z nich na królową róż, po czym jej nazwisko ogłaszano publicznie z ambony, aby wszyscy mogli osądzić, czy wybór był sprawiedliwy i bezstronny. Jeśli nie nastąpił żaden protest, wtedy 8 czerwca odbywała się koronacja królowej róż. O godzinie 2 po południu udawała się królowa róż w białej sukni, z rozpuszczonymi włosami do pałacu, w towarzystwie rodziców i 12 biało ubranych dziewic oraz tyluż w świąteczne szaty przybranych młodzieńców. Stamtąd pochód udawał się do kościoła, przy czym królowę róż prowadził właściciel Salency. Po nieszporach duchowieństwo udawało się w procesji do kaplicy świętego Medarda, gdzie proboszcz święcił i błogosławił koronę z białych róż, a potem wkładał ją na głowę królowej. Następnie wręczano jej ów podarek pieniężny i wracano w procesji do kościoła, gdzie po odśpiewaniu „Te Deum” zakończono uroczystość modlitwą do świętego Medarda.
Wieczorem w pałacu odbywała się uczta i zabawa, w której brała udział cała ludność wsi z dziedzicem i całą jego rodziną na czele.
