Citatio.pl

Wpisy z tagiem "posłuszeństwo":

2021-12-08

Św. Maksymilian Kolbe, Konferencja 31 (o posłuszeństwie)

Na podstawie Konferencji św. Maksymiliana Marii Kolbego (2018), ss. 46-49.

Modlitwa św. Franciszka z Asyżu: „O Pani moja”:

„O Pani moja, święta Maryjo, oddaję się całkowicie Twojej błogosławionej opiece i szczególnej straży poruczam całą nadzieję i pociechę moją, wszystkie kłopoty i nieszczęścia moje, życie i koniec życia mego, aby przez Twoje święte wstawiennictwo wszystkie sprawy moje kierowały się i układały zgodnie z wolą Twoją i Twojego Syna. Amen”

Wiemy, iż nawrócenie i uświęcenie jest owocem łaski, a my z tą łaską musimy współpracować. Bez łaski Bożej nie próbował św. O. Franciszek pracować około nawrócenia.

Skąd łaskę otrzymać?

Dojrzewa obecnie dogmat, że Niepokalana jest Pośredniczką łask wszelkich. Zatem im więcej kogo zbliżymy do Matki Najświętszej, tym pewniej ułatwimy mu nawrócenie i uświęcenie.

A cóż to jest uświęcenie?

To nic innego jak tylko wierne naśladowanie Pana Jezusa.

Jakże to! – Czy potrafimy Boga naśladować?

Przykład mamy u Boga-Człowieka.

Święci nic innego nie robili, jak tylko odtwarzali życie Pana Jezusa. Im kto więcej odzwierciedli w sobie obraz Zbawiciela, ten tym więcej się uświęci. Zatem naśladowanie Pana Jezusa jest naszym zadaniem.

Pan Jezus przez całe trzydzieści lat na ziemi wiódł życie ukryte i był posłuszny Matce Najświętszej i św. Józefowi [por. Łk 2, 51]. Gdy św. Józef umarł, a została Matka Najświętsza, Pan Jezus i Jej był posłuszny.

Oto nasze „amen” – być posłuszynmi Matce Najświętszej.

Jak to poznać, że Matka Najświętsza czegoś od nas żąda?

W świętym posłuszeństwie.

Nie dlatego mamy słuchać przełożonego, że jest uczony, doświadczony, roztropny, uprzejmy itd., ale iż w tym posłuszeństwie jest wola Boża, wola Matki Najświętszej.

Pan Bóg w dobroci swej nieskończonej, nie chcąc nas karać za nasze przewiny, zastawił się Matką Najświętszą. Ojcowie święci mówią, że Pan Bóg podzielił swoje królestwo na dwie części – sobie zostawił sprawiedliwość, a Matce Najświętszej dał miłosierdzie. Dlatego właśnie przez Niepokalaną.

Nie oszczędzajmy się też nigdy w sprawie Niepokalanej. Owszem, roztropność mówi, ażeby ofiara naszego życia za wcześnie nie spłonęła. Ale gdy chodzi o Niepokalaną, o Jej sprawę, to nigdy za dużo, nigdy dosyć! Ale coraz bardziej, coraz lepiej, coraz święciej, coraz doskonalej.

Tags: św Maksymilian Maria Kolbe Niepokalana posłuszeństwo św. Franciszek
2020-11-14

Św. Stanisława Kostki

Żył około roku Pańskiego 1563,

(Żywot jego był napisany przez ojca Sakiniego, tegoż zgromadzenia kapłana.)

Święty Stanisław był synem Jana Kostki, kasztelana Zakroczymskiego, i Małgorzaty Kryski z Drobnia. Przyszedł na świat roku Pańskiego 1550, w dziedzicznéj wsi rodziców swoich Kostkowie, dziś Rostkowem przezwanéj. Najprzód pobożnie w domu wychowany, gdy miał lat piętnaście, z bratem swoim starszym Pawłem posłany został do szkół ojców Jezuitów w Wiedniu przez nich prowadzonych, i w konwikcie ich umieszczony został. Lecz niedługo tam przebywał gdyż zakład ten zniesiono, a uczniowie w mieście zmuszeni byli szukać sobie pomieszczenia. Młodzi Kostkowie zajęli mieszkanie w domu pewnego lutra.

O ile święty Stanisław był pobożnym, i głównie tém co się Boga i Jego służby tyczy zajętym, o tyle brat jego starszy Paweł, lubił świat i jego rozrywki, i temu się namiętnie oddawał. Z tego téż powodu, wiele miał do cierpienia z jego strony Stanisław, którego świątobliwe postępowanie, było ciągłą i żywą naganą płochości Pawła. Ten téż w rozmaity sposób dokuczał młodszemu bratu: wyszydzał jego pobożność, a nawet przychodziło do tego iż go bił bez miłosierdzia. Stanisław cierpliwie wszystko to znosił, i z wszelkiém uszanowaniem dla Pawła, jako dla starszego brata zachowywał się. Uczył się pilnie, a chociaż mu z początku nieco trudno przychodziły nauki, wezwawszy w tém pomocy Matki Bożéj, do któréj miał serdeczne nabożeństwo, w krótkim czasie wielkie postępy uczynił. Wywdzięczając się więc Jéj za to, i dogadzając własnemu sercu, wszystkie wypracowania szkolne, których przedmiot pozostawiono do woli uczniów, obracał na pisanie pochwał Panny przenajświętszéj. Wpisany do Bractwa świętéj Barbary, między współuczniami jego założonego, obrał ją za szczególną swoję patronkę, a do Komunii świętéj starał się jak najczęściéj przystępować. Nagrodził mu téż to wszystko Pan Bóg, łaską powołania do Zakonu. Chciał wstąpić do Towarzystwa Jezusowego, lecz że od rodziców pozwolenia na to pozyskać nie mógł, i z tego powodu przełożeni tego Zgromadzenia robili mu trudności, odłożył to na późniéj, lecz zobowiązał się ślubem aby to w końcu dopełnić.

Pod tę porę nawiedził go Pan Bóg ciężką chorobą; a gdy mu się zdawało że umrze, zapragnął przyjęcia ostatnich Sakramentów świętych. Lecz napróżno o to prosił: brat lekkomyślny zająć się tą usługą nie chciał, a gospodarz domu luteranin, najprzeciwniejszy był temu. Strapiony tém Stanisław, zaczął serdecznie modlić się do świętéj Barbary, pomnąc iż czytał w jéj żywocie, że kto ma do niéj nabożeństwo, bez przenajświętszego Sakramentu nie umrze. Jakoż, cudownie doznał tego na sobie: gdyż objawiła mu się święta Barbara, a przy niéj dwaj Aniołowie niosący przenajświętszy Sakrament, który mu ze czcią podali. Tak posilony spokojnie czekał śmierci, i w istocie bardzo już był osłabł, kiedy oto znowu okazała mu się Matka Boska i w tejże chwili go uzdrowiła, polecając przytém, aby wstąpienia swego do zgromadzenia Jezuitów, już dłużéj nie odwlekał.

Wyszedłszy z choroby, święty Stanisław widząc iż Prowincyał Jezuitów Wiedeńskich, z powodu iż nie miał pozwolenia od rodziców, przyjąć go nie chciał, za poradą światłego i pobożnego spowiednika, postanowił udać się do innéj zakonnéj Jezuickiéj prowincyi, aby tam być przyjętym. W tym tedy celu, sprawił sobie prostą ubogą siermięgę, noc całą na modlitwie przetrwał, a rano bardzo, kiedy jeszcze wszyscy w domu spali, przybrawszy się w oną suknię, poszedł do kościoła, wysłuchał Mszy świętéj, posilił się Ciałem Pańskiém, i puścił się w drogę, z tym zamiarem, że póty od klasztoru do klasztoru chodzić będzie, aż przyjętym zostanie. Tymczasem brat jego Paweł widząc dnia tego, iż pomimo spóźnionéj pory, Stanisław do domu nie wraca, zdjęty żałością że swojém złém postępowaniem dać mu mógł powód do ucieczki, szukając go po mieście a nie znalazłszy, gdy powziął jakiś ślad którędy się udał, puścił się konno z kilku sługami aby go dogonić. Owoż, blizko już niego nadjeżdżali, gdy nagle konie ich jakby skamieniałe stanęły, i ani kroku naprzód ruszyć nie chciały. Zdumieni więc i przerażeni tym cudem, powrócili, a Święty w dalszą poszedł drogę.

W téj drodze, pewnego poranku, Stanisław ujrzał kościoł otwarty. Wszedł do niego chcąc Mszy świętéj wysłuchać, i Komunią świętą przyjąć. Lecz jakże boleśnie ujrzał się zawiedzionym, gdy poznał że przez pomyłkę, wszedł był do Zboru luterskiego. Rozpłakał się zasmucony i widokiem miejsca gdzie Bóg był znieważany kacerskiemi obrzędami, i myślą że Ciała Pańskiego nie będzie miał szczęścia przyjąć. Lecz go i tu Pan Bóg, jak dawniéj gdy w Wiedniu chorował. łaskawie pocieszyć raczył. Ujrzał liczne grono zbliżających się Aniołów, z których jeden przystąpiwszy do niego, dał mu Komunią świętą.

Przybywszy do Augsburga, gdzie przebywał Kanizyusz, Prowincyał Jezuicki, przedstawił się mu, prosząc o przyjęcie do Zakonu. Ojciec ten, który już wiele o nim był słyszał, a w pierwszém poznaniu ocenił jego świątobliwość, zadość uczynił jego prośbie: posłał go najprzód do konwiktu w Dolingen, dla wyprobowania przez pewien czas jego powołania, a następnie do Rzymu, do Jenerała Jezuitów, którym natenczas był święty Franciszek Borgiasz. Ten przyjął go z otwartém sercem, i na samym wstępie uściskawszy go, rzekł te pełne dla nięgo pociechy słowa: „Drogi Stanisławie, przyjmuję cię bez żadnéj trudności do Zgromadzenia naszego, bo mam wiele dowodów jak cię sam Pan Bóg do tego powołuje.” Umieszczony w nowicyacie, był oddany pod przewodnictwo duchowne Klaudyuszowi Akwawiwie, późniéj z wielkiéj świątobliwości i nauki słynącemu, który poznawszy go bliżéj mówił: „nie ja jego, lecz on moim, na drogach wewnętrznego życia, przewodnikiem być powinien.”

Ojciec Stanisława Kasztelan Kostka, dowiedziawszy się nakoniec co się z jego synem stąło, napisał do niego, silnie go od powziętych zamiarów odwodząc. Święty Stanisław odpowiedział mu na to z wielkiém uszanowaniem i z synowską czułością, lecz oświadczył przytém, że już się Panu Bogu nieodwołalnie poświęcił, że mu się nie godzi ofiary téj cofać, a prosi żeby się i ojciec cieszył, iż Pan Bóg syna jego pomiędzy sługi Swoje policzyć raczył.

Ojciec nie nalegał więcéj, a święty Stanisław budował Rzym cały cnotami jakiemi w nowicyacie zajaśniał. Przedziwna skromność i święty urok okazywał się w całéj jego postawie. Na obliczu jaśniał jakby jakiś niebieski powab. Takie ciągle zachowywał skupienie, że każda jego czynność była jakby modlitwą ustawiczną; a gdy trwał na pobożnych rozmyślaniach i bogomyślności, taki ogień miłości Bożéj wrzał w jego sercu, iż niekiedy musiano chusty zmaczane do piersi mu przykładać. Przenajświętszą Pannę, którą zwał zwykle swoją najmilszą jedyną Matką, w każdéj rozmowie tak mile i wdzięcznie wspominał, że każdego co go słuchał, do szczególnego do Niéj nabożeństwa pobudzał. Wynajdywał dla Niéj coraz nowe prześliczne tytuły, i rzewnie utyskiwał iż nie ma wyrazów na określenie stopnia Jéj chwały i wyrażenia uczuć, jakiemi jest dla Niéj przejęty. Gdy do Niéj się modlił, uważano iż to czynił z tak nadzwyczajną pociechą i z takiém namaszczeniem, że zdawało się iż wtedy widocznie mu się objawia. Przytém różne zadawał sobie umartwienia ciała. W najniższych posługach klasztornych, najbardziéj sobie podobał. W cnocie posłuszeństwa zakonnego celował szczególnie, wiernie wykonywając to co mu nakazywano, chociażby co innego lepszém mu się zdawało. Razu pewnego, gdy nosił drwa do kuchni z drugim współnowicyuszem, zdziwiono się dla czego brał mniéj niż tamten, gdyż zwykle każdego w pracy wyprzedzał. Odpowiedział: iż dla tego że brat kucharz tyle a niewięcéj za każdą razą brać im rozkazał. Gdy mu przełożony nowicyatu skracać kazał rozmyślania, w których największéj doznawał pociechy, najchętniéj to uczynił, najmniejszego nieokazując smutku. Wszystkich wielce poważał, o sobie najniżéj trzymając, dla tego cieszył się serdecznie, że go Pan Bóg do grona zakonnego powołać raczył, mianując się niegodnym tego anielskiego towarzystwa, i wszystkie upokorzenia których mu dla próby nie szczędzono, nietylko bez wzruszenia, lecz z wyraźnie objawiającém się weselem znosił. Tak rączo po drodze doskonałości postępując, w krótkim czasie do szczytu cnót doszedłszy, po zapłatę za nie do Nieba od Pana Boga powołanym został.

Według zwyczaju przyjętego dla młodzieży u ojców Jezuitów, na miesiąc Sierpień przypadł mu za Patrona święty Wawrzyniec. Wigilią uroczystości tegoż wielkiego Męczennika, przepędził Stanisław ze szczególném nabożeństwem, przydając sobie i wiele umartwień ciała. Zaś w sam dzień tegoż swojego na ten miesiąc Patrona, lekko zachorował. Kazano mu się położyć, a lubo wcale na nic groźnego nie zanosiło się, on kładąc się rzekł: „Zdaje mi się że się Panu Bogu podoba, żebym z tego łóżka już nie wstał: w czém niech się stanie wola Jego.” Nazajutrz zapadł w gorączkę, która potém przeszła w zwykłą febrę przemijającą, w której lekarze nic wcale niebezpiecznego nie widzieli; on jednak zapowiedział braciom, że w święto Wniebowzięcia Matki Bożéj, umrze.

Jakoż, w dniu tym po paroksyzmie febry, w mdłości zapadać zaczął, a gdy i to nie zwracało uwagi, on usilnie prosił aby go Sakramentami świętemi opatrzono, a na ziemi położono, dla przyjęcia Komunii świętéj. Gdy mu przyniesiono Ciało Pańskie, zauważano iż jak gdyby mu sił cudownie przybyło, zerwał się na nogi i klęcząc przyjął przenajświętszy Wijatyk z największą gorącością ducha, a obróciwszy się do Rektora, rzekł te słowa z Pisma świętego, z listów błogosławionego Pawła: „Czas jest krótki”, 1 gotujmy się. A potém żegnając i przepraszając braci iż im niedobry z siebie przykład dawał, wziął krzyż w rękę, i jakby rozmawiając z Panem Jezusem, dziękował Mu za wszystkie odebrane dobrodziejstwa, a szczególnie za łaskę powołania do Zakonu. W samém zaś już konaniu, powiedział: „gotowe serce moje Boże, gotowe serce moje”, 2 i powtarzając coraz ciszéj przenajświętsze imiona Jezusa i Maryi, oddał w Ich ręce duszę. Umarł roku Pańskiego 1563, mając lat ośmnaście. a w miesięcy dziewięć po przyjęciu do Zakonu. Papież Benedykt XIII kanonizacyą jego uroczyście odbył.

Pożytek duchowny

Święty Stanisław Kostka jest jednym z głównych Patronów kraju naszego, a oraz szczególnym Patronem cnoty świętéj czystości, którą tak jaśniał. Z tych obydwóch powodów, powinieneś mieć do niego wielkie nabożeństwo.

Modlitwa (Kościelna)

Boże! który pomiędzy różnemi mądrości Twojej cudami, także i młodocianemu wiekowi dojrzałéj świątobliwości łaskę udzielasz spraw prosimy, abyśmy za błogosławionego Stanisława przykładem, z każdéj chwili czasu zbawiennie korzystając, do wiecznego spokoju wejść pospieszali. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 977–979.

Nauka moralna

Na podstawie wydania z 1937 r., s. 901

Zwróćmy uwagę na słowa świętego Stanisława w liście do ojca: „Już od dawna staraniem moim było służyć Bogu i wziąć na siebie krzyż Chrystusowy” itd. Słowa te dają nam jasny pogląd na tę czystą, dziewiczą duszę, pełną bogomyślności.

Jakaż jest istota bogomyślności?

  1. Jest nią silna i żywa radość, jaką Bóg zdobi i obdarza dusze przez łaskę uświęcająca. Za pomocą i przyczyną tej łaski wykonuje człowiek przykazania Boskie ochoczo i rączo, a nadto jeszcze pełni takie dobre uczynki, do których nie jest ściśle zobowiązany. Bogomvślność wiec polega na tym, że obdarzony nią chrześcijanin szybko i chętnie czyni to, co może się przyczynić do chwały Boga, gdv tvmczasem chrześcijanin zwykłej miarv, który nie doszedł jeszcze do tego stopnia doskonałości, ociężale czyni dla Boga to, czego nie może zaniechać bez ściągnięcia na siebie grzechu. Jak niegdyś Pan Jezus garnął do siebie dzieci i swe błogosławione dłonie kładł na ich głowach, tak czyni i dziś. Szczodrobliwość jego zdobi dusze dziecięce darem bogomyślności. Niechaj matki nie omieszkają starannie pielęgnować i rozwijać w swych dziatkach dar bogomyślności, aby się z nich doczekać pociechy na ziemi, i szczęścia w Królestwie niebieskim.
  2. Jakże słodkie jest życie bogomyślne! Człowiek zamiłowany w zmysłowych i ziemskich rozkoszach z politowaniem potrząsa głową, widząc bogomyślnego oddanego postom, modlitwie, samotności, wybaczającego urazy, hamującego gniew i żądze; nie mogąc zajrzeć w tajniki serca, nie pojmuje, jak bogomyślność to wszystko osładza i ułatwia. Święty Franciszek Salezy trafnie porównuje bogomyślnych z pszczółkami, które w tymianku znajdują sok obfity, ale surowy, a przez ssanie zamieniają go na wonny i słodki miód. Bogobojny i pobożny chrześcijanin spotyka w życiu wiele przeciwności i goryczy, ale przyjmując je ochoczo i z poddaniem się woli Bożej, zamienia je na słodycz. Palonym na stosach i wplatanym w koło Męczennikom wydawało się, że spoczywają na posłaniu z kwiatów; święci Młodzieńcy i Dziewice, krępując się dobrowolnie ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, chwalili Boga pobożnym pieniem i psalmami.

Footnotes:

1

1. Kor. VII. 29.

2

Psalm CVII. 2.

Tags: św Stanisław Kostka św „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna wychowanie św Barbara śmierć pokora posłuszeństwo czystość
2020-11-13

Św. Dydaka Wyznawcy, z Zakonu Braci Mniejszych św. Franciszka Serafickiego

Żył około roku Pańskiego 1463.

(Żywot jego był napisany przez Marka Biskupa Lizbońskiego.)

Święty Dydak urodził się z ubogich a bogobojnych rodziców, w małém miasteczku zwanóm Sannikolo w Hiszpanii, na początku XV wieku. Zaledwie lat młodzieńczych dorósł, a czując w sobie powołanie do życia bogomyślnego i pokutnego, postanowił udać się na puszczę. Pod tę porę, w okolicach jego rodzinnego miasta, wśród lasu, na zupełnie osamotnioném miejscu, przy małym kościołku świętego Mikołaja, mieszkał pewien świątobliwy kapłan, wiodący życie pustelnicze. Święty Dydak osiadł przy nim, poddając się jego przewodnictwu duchownemu, i już od téj pory ćwiczył się w wielkich umartwieniach ciała, a Pan Bóg coraz go wyższemi darami bogomyślności wzbogacał. Dnie całe spędzał na modlitwie i pracy ręcznej. Uprawiał ogród przy ich pustelni będący, który aż nadto wystarczał na ich skromne utrzymanie, a nawet pracą około roli, Dydak i ubogich wspierał. Prócz tego, trudnił się wyrabianiem z drzewa łyżek, talerzy i innych podobnych sprzętów domowych, z których zarobek szedł znowu na utrzymanie kościołka.

Rozczytując się w Żywotach Swiętych Pańskich, szczególną czcią się przejął ku świętemu Franciszkowi Serafickiemu, w którym uwielbiał najwięcéj jego zamiłowanie najwyższego ubóstwa. Zdawało mu się bowiem, że kto naśladuje w téj Ewangelicznej cnocie Zbawiciela, łatwiéj Go naśladować będzie i we wszystkiém inném, a oraz daje Mu najwyższy dowód miłości, gdy przez wzgląd na Niego, gardzi tém właśnie, za czém ludzie najzapamiętaléj się ubiegają.

To téż święty Dydak w ubogim zrodzony stanie, nietylko nie utyskiwał na swoję położenie jak to wielu nawet chrześcijan czyni, lecz serdecznie ciesząc się ze swego ubóstwa, gorące składał Panu Bogu dzięki, że go od kolebki uchronił od dostatków, któreby sercę jego łatwo w sidła swoje uwikłać mogły. Chcąc zaś na zawsze zapewnić sobie posiadanie téj perły Ewangelicznéj powziął zamiar wstąpienia do zakonu Braci-Mniejszych, przez Serafickiego Patryarchę ubogich świętego Franciszka założonego. A że wiedział, iż godni jego synowie, brzydzić się powinni pieniędzmi jako najgłówniejszym środkiem do pozbawienia ich ubóstwa, już wtedy, będąc jeszcze na świecie dał dowód jak je za rzecz marną poczytuje.

Zdarzyło się, że wracając ze wsi do swojej pustelni, znalazł na drodze worek ze znaczną sumą pieniędzy. Byłato chwila kiedy on zajęty myślą o świętym Franciszku, właśnie zastanawiał się nad tém, że ten polecał braciom swoim, aby się nawet pieniędzy nie dotykali. To téż święty Dydak tknąć ich nie chciał; przywołał pewnego poczciwego rolnika niedaleko ztamtąd mieszkającego, i wskazawszy mu skarb znaleziony, polecił aby wyszukał właściciela i oddał mu takowy, a jeśli tego nie będzie mógł uczynić, rozdał wszystko na ubogich.

Takowe uczczenie z jego strony woli świętego Franciszka chociaż do tego nie był jeszcze wcale obowiązanym, uzyskało mu i łaskę wstąpienia do jego Zakonu. Wkrótce po tém zdarzeniu, sługa Boży opuścił pustelnię, a otrzymawszy od swego ojca duchownego, owego kapłana z którym przemieszkiwał, pozwolenie i błogosławieństwo na zostanie zakonnikiem udał się do rodziców, aby i od nich to samo uzyskać. Wszakże ci robili mu w téj mierze trudności. Póki przebywał na swojéj puszczy, mieli zawsze nadzieję że niezadługo wróci do nich, i dla tego tamtemu rodzajowi życia mniéj byli przeciwni. Lecz gdy szło o jego wstąpienie do zakonu, w którym przez uroczyste śluby jużby nieodwołalnie od świata i od rodziny się odłączył, nie mogli, a raczej nie chcieli zdobyć się na złożenie téj ofiary Panu Bogu. Bylito jednak ludzie bogobojni: lecz tak dalece to każda miłość ludzka, a nawet miłość rodzicielska, jeśli rodzice dzieci swoich nie miłują tylko w Bogu i dla Boga, lecz głównie dla swojéj dogodności lub pociechy, jest w gruncie samolubną i nie zdobywa się na ofiarę, chociaż takowéj sam Pan Bóg się domaga. W takich téż razach, dzieci nie rodziców lecz Boga słuchać powinne; głosem Boga, powołułującym ich do wyłącznéj służby Swojéj, powodować się są obowiązane, a nie głosem rodziców, powstrzymujących ich od tego. Gdyż do tegoto właśnie stosują się te słowa Pana Jezusa: „Kto ojca albo matkę swoję, więcéj miłuje niźli Mnie, nie jest mnie godzien”. 1

Święty téż Dydak, który był zawsze doskonałym synem, i bardzo miłował rodziców, nie miłował ich jednak więcéj nad Jezusa: Jego więc woli nad ich wolę, dał w tym razie pierwszeństwo. Niemogąc od nich otrzymać pozwolenia na wstąpienie do zakonu, tajemnie opuścił dom rodzicielski, i udał się do ubogiego klasztorka Braci-Mniejszych Obserwantów, u nas Bernardynami zwanych, w wiosce Arydzaffa, niedaleko miasteczka Korduby położonéj, i tam na laika czyli braciszka, do zakonu przyjętym został. Po roku próby podczas któréj zajaśniał wszystkiemi cnotami doskonałego Brata Mniejszego, wykonał śluby uroczyste, i w krótkim czasie tak się odznaczył zachowaniem jak najściślejszém ostréj Reguły świętego Franciszka, że go powszechnie nazywano żywą Regułą Braci-Mniejszych. Obok wysokich darów bogomyślności, której poświęcał co mu tylko zbywało czasu od koniecznych obowiązków i większą część nocy, jaśniała w nim przedziwna roztropność, miłość w obchodzeniu się z drugiemi, i taka trafność w rozwiązywaniu zadań Teologicznych, że wszyscy przypisywali to w nim darom nadprzyrodzonego światła Ducha Świętego.

Wyspy tak zwane Kanaryjskie, należące do Hiszpanii, zaludnione jeszcze podówczas były znaczną liczbą pogan. Przełożeni zakonu w którym był święty Dydak, wysyłając tam kilku swoich kapłanów na misyą, jego przydali im za towarzysza, wprawdzie jako prostego braciszka tylko, lecz z tym zamiarem i poleceniem, aby jeśli na tychże wyspach będą mogli założyć nowy klasztor, Dydaka zrobili przełożonym: co téż i nastąpiło. Na jednéj z wysp tych zastali misyonarze i chrześcijan tam już zamieszkałych, i wielu pogan nawrócili. Założyli więc w tém miejscu swój klasztorek, i święty Dydak został jego Gwardyanem czyli Przełożonym.

Na tym urzędzie, dowiódł sługa Boży, prosty braciszek, jak dalece dary Ducha Świętego zastępują wszelkie inne ludzkie wykształcenie, do obowiązku przełożonego potrzebne. Okazał się on nietylko doskonałym przełożonym, W którym znaleźli podwładni mu zakonnicy, najtrafniejszego przewodnika duchownego, lecz oraz zarządzając tą małą kolonią misyjną, odznaczył się Dydak apostolską gorliwością, jakiéj właśnie po nim wyżsi przełożeni jego się spodziewali. Nietylko kapłanów, którzy mieszkali w tym klasztorze używał do misyi, lecz i sam miewał na nich nauki, pełne ducha Bożego, i najobfitsze owoce przynoszące. Widząc jak Pan Bóg błogosławi jego pracom, umyślił i daléj udać się z niemi. Wyspa Wielka Kanarya była zamieszkała przez samych pogan, a najnieprzyjaźniejszych chrześcijanom, tak że pojawienie się pomiędzy nimi misyonarza, na największe narażało go niebezpieczeństwo. Dla tego święty Dydak sam się tam udał. Lecz gdy okręt przybił z nim do brzegów téj dzikiej krainy, żeglarze tak się ulękli okrucieństwa barbarzyńców tam mieszkających, którzy na ich spotkanie zbiegli się grożąc im śmiercią, że wylądować nie śmieli, pomimo że Dydak chciał aby jego przynajmniéj na ziemię wysadzili.

Po powrocie do klasztoru, zawezwany został od przełożonych do Hiszpanii. Ztamtąd w roku Pańskim 1450 udał się z kilku kapłanami swojego zakonu do Rzymu, gdzie odprawiał się wielki Jubileusz, a oraz odbyć się miała kanonizacya świętego Bernardyna Seneńskiego, tegoż zakonu Reformatora. Zastał tam prócz innych zakonników z całego świata licznie zgromadzonych, Braci-Mniejszych świętego Franciszka Serafickiego około czterech tysięcy. Natłok nadzwyczajny braci w Araczeli, głównym klasztorze Rzymskim ojców Bernardynów, spowodował tam był wtedy chorobę, na którą wielu z nich ciężko zapadło. Święty Dydak, którego znana była szczególna miłość i troskliwość o chorych, chociaż cudzoziemiec i z obcego klasztoru przybyły, wyznaczony został na głównego Infirmiarza, to jest usługującego chorym. Doglądał ich dzień i noc, ostatnie oddawał im usługi, a przynosząc ulgę w cierpieniach ciała, głównie pamiętał o ich duszach. Pocieszał cierpiących braci, pobudzał do cierpliwości, przygotowywał do jak najpobożniejszego przyjmowania Sakramentów świętych, i na ostatnią godzinę przedziwnie usposabiał. Tak go téż wszyscy kochali, szanowali i wysoko poważali, że dla każdego chorego, już sama obecność tego świętego braciszka była najpożądańszą ulgą i największą pociechą. Bo téż w obchodzeniu się z nimi nie kładł granic w miłości. Zdarzyło się, że jeden z chorych miał całe ciało pokryte wrzodami, których wyciskanie nakazane przez lekarza, wielkie zadawało mu cierpienia. Święty Dydak, aby to bez bolu chorego czynić, wysysał ustami ropę z wrzodów. Gdy zaś obecny wtedy zakonnik dziwił się temu, Święty odrzekł mu z prostotą: „Mój ojcze, to jest najwłaściwszy lekarski środek, w cierpieniach tego rodzaju.”

Taką téż miłość jego dla chorych, nagradzał mu Pan Bóg i darem czynienia nad nimi cudów. Przez namaszczania ich olejem z lampy palącéj się przed obrazem Matki Bożéj, do któréj całe życie miał szczególne nabożeństwo, wielką liczbę śmiertelnie chorych uzdrowił, Miało to miejsce szczególnie, kiedy podczas jego pobytu w Rzymie, morowe powietrze grasowało w tém mieście, gdzie wielu niém dotkniętym, Dydak cudownie zdrowie przywrócił.

Podeszły już wiekiem, gdy mieszkał w klasztorze w Alkala w Hiszpanii, lekko zachorowawszy, zapowiedział braciom iż śmierć się jego zbliża. Po przyjęciu ostatnich Sakramentów świętych z najżywszą skruchą, odziany w habit pokryty łatami, który mu od wielu lat już służył, trzymając krzyż w ręku i wymawiając z rzewną pobożnością te słowa hymnu kościelnego: „Słodkie drzewo, słodkie gwoździe, słodkie dźwigające brzemię, któreś godne było unosić na sobie Króla Niebieskiego,” oddał Bogu ducha dnia 12 Listopada roku Pańskiego 1463. Papież Sykstus V w poczet go Świętych zapisał.

Pożytek duchowny

Jak każdy Święty Pański, tak i święty Dydak którego żywot czytałeś, odznaczał się szczególną miłością i litością dla chorych. Czy w téj cnocie ćwiczysz się bo nie bez tego żebyś do niéi nie miał sposobności w jakimkolwiek zostajesz stanie? Pamiętaj: że kto chorym nie okazuje litości szczególnéj, ten dowodzi wielkiego w sobie braku miłości bliźniego.

Modlitwa (Kościelna)

Wszechmogący i wielki Boże, który przedziwném rozporządzeniem Twojém, to co słabém jest według świata, używasz na zawstydzenie tego co wzniosłém; spraw miłościwie za wstawieniem się błogosławionego Dydaka Wyznawcy Twojego, abyśmy w pokorze utwierdzeni, do wiecznéj chwały w Niebie być wyniesionymi zasłużyli sobie. Przez Pana naszego i t, d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 974–976.

Footnotes:

1

Mar. X. 12.

Tags: św Dydak z Alkali św „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna Papież monoteletyzm Kościół ubóstwo posłuszeństwo Duch Święty św Bernardyn ze Sieny choroba
2020-11-10

Św. Andrzeja Awelini ze Zgromadzenia Kleryków Regularnych

Żył około roku Pańskiego 1608.

(Żywot jego był napisany przez Jana Kastadta, tegoż Zgromadzenia kapłana za jego czasów żyjącego.)

Święty Andrzéj syn Jana Awelini przyszedł na świat w małém miasteczku Kastro-Nuowo (Castro-nuovo), w królestwie neapolitańskiém, roku Pańskiego 1521. Szczególnemu nabożeństwu jakie miał od lat najmłodszych do Matki Bożéj, zawdzięczał nieposzlakowaną cnotę czystości, któréj całe życie dochował. Zaledwie nauczył się mówić, a już codziennie odmawiał na cześć przenajświętszéj Panny Różaniec, i tego nigdy aż do śmierci nie zaniedbał. Miała go téż Królowa niebieska w szczególnéj swojéj opiece, i pomimo ciężkich pokus, na jakie będąc młodzieńcem był wystawiony przez zepsutych obyczajów niewiasty usiłujące przywieść go do grzechu, zwycięzko ze wszystkich prób tego rodzaju wyszedł. Spotkało go było razu jednego podobno niebezpieczeństwo w pewnym zamożnym domu, w którym często bywał. Odpędził od siebie rozpustną kobietę chcącą go uwieść, i odtąd już tam nogą nie postał, chociaż z tego powodu poniósł znaczną stratę na majątku.

Ukończywszy wyższe nauki w Wenecji, wstąpił do stanu duchownego, i wysłany przez swojego Biskupa dla słuchania Teologii i Prawa kanonicznego do Neapolu, otrzymał tam w akademii stopień Doktora, i wyświęcony został na kapłana. Biegły w nauce prawa, i zamianowany Obrońcą spraw w Konsystorzu Archidyecezyi neapolitańskiéj, odznaczał się znakomitą wymową i pilnością w spełnianiu swojego urzędu, który mu otwierał łatwą drogę do wyższych godności kościelnych. Przy wywodzie sprawy któréj bronił, wydarzyło mu się dnia jednego popełnić małe kłamstwo. Delikatne sumienie jego wyrzucało mu to silnie, kiedy wypadkiem, otworzywszy Księgę Pisma Bożego, napotkał te słowa: „Usta które kłamią zabijają duszę” 1. Zrobiło to tak silne na nim wrażenie, że postanowił zrzec się niezwłocznie swojego urzędu Obrońcy, wyłącznie zająć się duchowną obsługą dusz wiernych i własném uświątobliwieniem.

Tak wysoko zajaśniał cnotami doskonałego kapłana i biegłością w przewodniczeniu duszom do wyższéj doskonałości powołanym, że mu Arcybiskup neapolitański: powierzył główny duchowny zarząd wszystkich klasztorów żeońskich w téj stolicy. Nie w każdém zastał on ścisłe zachowanie Ustaw i karności zakonnéj, lecz ją wszędzie w krótkim czasie przywrócił, naraziwszy się przez to nietylko na wiele trudów, lecz na największe ze strony złych ludzi prześladowania, oszczerstwa i obelgi. Raz nawet, życie jego było wystawione na niebezpieczeństwo. Dwóch, najętych przez pewnego niegodziwego młodzieńca zbójców, natarło na niego, chcąc go przeszyć sztyletami. Andrzéj według swego zwyczaju wezwał na pomoc Matki Bożéj, i zbrodniarze ci, zadawszy mu tylko dwie rany w twarz, uciekli, odepchnięci jakąś siłą niewidzialną. Święty Andrzéj był oblicza bardzo nadobnego: rany te zeszpeciły go zupełnie, z czego gdy się inni smucili, on się serdecznie radował, i zaniedbując umyślnie leczenie blizn pozostałych, jeszcze je widoczniejszemi uczynił na zawsze. I drugą razą, prawie cudownie uszedł ręki zbrodniarza, którego nienawiść ściągnął na siebie spełniając wiernie i śmiało, swój obowiązek kapłanski.

Lecz od wstąpienia do stanu duchownego święty Andrzéj pragnął wieść życie ile możności od świata oderwane, i wstąpić do jakiego zgromadzenia zakonnego, w którém mógłby wolę swoję ślubem posłuszeństwa związać. W tyn celu wszedł do zgromadzenia Kleryków Regularnych świętego Kajetana Teatyńskiego, od niego Teatynami nazwanych. Od chwili przyjęcia zakonnéj sukni, jeszcze szybszym krokiem postępował po drodze najwyższéj doskonałości Ewangelicznéj, ćwicząc się w ostréj pokucie, i o ile mu tylko zbywało czasu od obowiązkowych zajęć, poświęcając go na modlitwę. Pałający żądzą coraz wyższego na téj drodze postępu, a przekonany iż głównym i najnieodstępniejszym nieprzyjacielem duszy naszej jest własna wola nasza, uczynił ślub nadzwyczaj trudny i heroicznéj wymagający cnoty zaparcia, a tym był ślub ciągłego przezwyciężania własnéj woli. Do tego przydał i drugi jeszcze chociaż on w poprzedzającym niejako się zawierał: bezustannego, coraz wyższego postępu na drodze doskonałości chrześcijańskiéj. Wszakże zobowiązania się tak nadzwyczajne, widać iż były mu natchnione przez samego Ducha Świętego, gdyż nie stały się wcale dla niego powodem jakich niepokojów sumienia, nie potrzebował zwalniać się z nich nigdy, i przez to doszedł on do szczytu doskonałości, w skutek któréj w poczet Świętych został wpisany.

Jakoż, Andrzéj był wysokim wzorem świętego kapłana i doskonałego zakonnika, Wkrótce po wykonanych ślubach zakonnych, został Magistrem nowicyuszów w klasztorze Neapolitańskim, następnie przełożonym tegoż domu, a wkrótce potém Generał Zakonu wysyłał go w różne miasta włoskie, dla zakładania tam nowych. Na wszystkich tych urzędach, odznaczył się jak największą ścisłością w zachowaniu Ustaw swojego zgromadzenia, wielką miłością dla podwładnych ma braci i roztropnością w ich zarządzie, a oraz najgorliwszą pracą w konfesyonale i na ambonie, Kazaniami swojemi w miastach Medyolanie i Placencyi, gdzie pozakładał nowe klasztory Teatynów, odwrócił mieszkańców od wielkich zbytków, które się tam szczególnie w strojach niewiast upowszechniły, i wielką liczbę kobiet złego życia do skruchy i szczeréj poprawy przywiódł. To ściągnęło na niego nienawiść złych ludzi, z których wielu wysoko postawionych, dokładało wszelkich starań u księcia panującego, aby go wygnał ze swojego kraju. Lecz oszczercy okryci zostali wstydem, książe uwieść się nie dał, a sława świątobliwości tego wielkiego sługi Bożego doszedłszy i do Grzegorza X, skłoniła tego Papieża do zamianowania go Biskupem. Andrzéj tak usilnie prosił Ojca świętego aby go tą godnością nie obarczał, i tylu to poparł staraniami, że go ona z wielkiém jego zadowoleniem ominęła. Tak bowiem ten Święty miłował zależność i nigdy nie chciał pozostawać bez niéj, że ile razy był przełożonym jakiego klasztoru, obierał sobie jednego z zakonników za swojego znowu przełożonego, i temu we wszystkiém doskonale był posłusznym. Mawial zaś iż to czyni w tym celu żeby nigdy nie pozostawać bez zasługi cnoty posłuszeństwa, i tém łatwiéj śluby przezwyciężania własnéj woli dążenia ciągłego do doskonałości zachować.

Przytém Pan Bóg i różnemi cudami raczył uświetniać jego gorliwość około duchownéj obsługi wiernych, i jego miłość bliźniego. Pewnego razu, gdy wracał wśród nocy od chorego, któremu ostatnie Sakramenta Święte udzielał, a deszcz wielki lał potokiem, ani na niego ani na człowieka który mu towarzyszył, żadna kropla nie padła. A gdy wiatr silny zagasił latarnię, tak ciemno się zrobiło że kroku postąpić nie mogli, światłość nadzwyczajna któréj promienie wychodziły cudownie z ciała świętego Andrzeja, rozjaśniała im drogę jakby wśród dnia najpogodniejszego. Zdarzyło się także że wracając konno z odległéj od Neapolu wioski w któréj odbywał misyą, gdy spadł z konia, a miał nogę w strzemieniu utkwioną, wlókł go po skalistéj drodze rumak rozhukany. Wtedy widząc się w wielkim niebezpieczeństwie, mąż Boży wezwał pomocy świętych Dominika i Tomasza z Akwinu, których czcił zawsze jako swoich Patronów, i ci obydwaj objawili się mu widocznie: wstrzymali konia, nogę jego ze strzemienia wyjęli, otarli mu twarz całą skrwawioną, i od innych ran poniesionych w tejże chwili zleczywszy, zdrowego na konia wsadzili. Ciż Święci, inną razą gdy ogarnięty był Andrzéj pokusą rozpaczy o swoje zbawienie, okazali się mu, upewniając iż jest w łasce Bożéj.

Na dwa lata przed śmiercią, miał sobie objawionym dzień, w którym ona nastąpi. Kiedy zapadł w ostatnią chorobę, przepowiedział iż za tydzień umrze, co téż i nastąpiło. Przy końcu jednak tygodnia, dobył sił ostatnich aby jeszcze Mszę Świętą odprawić. Stojąc tuż przy Ołtarzu, i wymawiając te słowa rozpoczynające Mszę Świętą Introibo ad altare Dei, tknięty apopleksyą, odniesiony został do celi. I rzecz dziwna! z ciężkiemi pokusami przyszło mu wtedy walczyć, lubo się do téj chwili oddawna a pilnie był przygotował. Szatani bowiem okazali się mu w strasznych postaciach, i wszelkich dokładali usiłowań, aby go przywieść do rozpaczy o zbawienie. Jeden szczególnie, cały palący się smołą, wołał na niego iż przy po jego duszę jako po swoję własność. Lecz Święty uciekł się do opieki Maryi, a ta Matka miłosierdzia, któréj całe życie wiernie służył, rozkazała jego Aniołowi Stróżowi odegnać tego złego ducha. Jakoż Anioł zarzucił mu kolczastą obręcz na szyję i wywlókł go z celi Andrzeja.

Uwolniony od téj strasznéj pokusy, sługa Boży odzyskał wszelką swobodę duszy, zachował całą przytomność umysłu, i po przyjęciu ostatnich Sakramentów świętych, ze znakami najżywszéj wiary i pobożności, zwracając ciągle oczy na wizerunek Matki Bożéj, spokojnie Bogu oddał ducha dnia 10 Listopada roku Pańskiego 1608, mając lat ośmdziesiąt ośm. Uroczyście kanonizowany został przez Papieża Klemensa XI.

Pożytek duchowny

Święty Andrzéj którego dziś pamiątkę obchodzi Kościoł Boży, jest Patronem od nagłéj i niespodziewanéj śmierci, dla tego że sam nagłą i gwałtowną chorobą dotknięty, miał jednak czas ostatnie Sakramenta z wszelką przytomnością umysłu przyjąć. Uważaj, że więcéj jest śmierci nagłych niż powolnych, a szczególnie najwięcéj niespodziewanych dla tych którzy umierają, co jest najzgubniejszém dla duszy. Proś więc gorąco Pana Boga, przez zasługi dzisiejszego Świętego, aby cię od takiéj śmierci zachował, i dał łaskę być na tę stanowczą chwilę zawsze gotowym, a tym sposobem niespodziewaną nie będzie ona nigdy dla ciebie.

Modlitwa (Kościelna)

Boże! któryś serce błogosławionego Andrzeja Wyznawcy Twojego, przez trudny ślub codziennego w cnotach postępu, przedziwnie do Siebie prowadził; spraw prosimy, za jego zasługami i pośrednictwem, abyśmy podobnéjże łaski stając się uczestnikami, co doskonalszém jest zawsze spełniając, do szczytu chwały Twojej szczęśliwie doprowadzeni zostali. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 965–967.

Nauka moralna

Na podstawie wydania z 1937 r., s. 893

Święty Andrzej tak się przeraził lekkomyślnie wyrzeczonym kłamstwem, że złożył zaszczytny urząd. Nie tłumaczył się, że to uczynił dla przyjaciela, lecz natychmiast porzucił drogę, która go mogła skłonić do ponownego popełnienia grzechu, który w jego oczach był wstrętny. Dlaczego kłamstwo jest tak szpetne?

Duch święty nazywa kłamstwo rzeczą haniebną: „Zelżywość bardzo zła w człowiecze, kłamstwo”. Dla czego? Bo kłamstwo pochodzi od największego nieprzyjaciela Pana Boga: szatana. Do żydów powiedział Pan Jezus: „Wy z ojca diabła jesteście, ojca kłamstwa!” Kłamstwo należy do natury czarta, wszystko, co mówi i czyni, jest kłamstwem, toteż święci Doktorowie nazywają kłamców dziećmi czartowskimi. Jak istotą szatana kłamstwo, tak istotą Pana Boga jest prawda, więc kłamstwo najbardziej sprzeciwia się naturze Boskiej.

Dar nowy na to jest nam dany, abyśmy mówili prawdę, stali się Bogu podobnymi. A nie tylko Bóg brzydzi się kłamstwem, o czym szeroko mówi Pismo, ale i ludzie. Człowiek z natury swojej pragnie prawdy, więc nie może chcieć, by go okłamywano. Kłamcą brzydzą się wszyscy, bo okazuje złe serce. Nawet poganie brzydzili się kłamcą. Cesarz rzymski Marek Aurelian kłamcę zwał bezecnikiem. Mędrzec Arystoteles przyrównuje kłamstwo do jadu żmii, i mówi, że od kłamcy trzeba uciekać jak od węża. Rzymianie wypalali kłamcom znamię na czole. Cóż mają sądzić o kłamstwie chrześcijanie, którzy wyrzekli się na chrzcie ojca kłamstwa, szatana!

Duch święty przepowiada kłamcy rozmaite nieszczęścia i kary. Kłamca traci dobre imię i wiarę u ludzi, bo kto mu zawierzy? Przerażający jest los Ananiasza i jego żony Safiry, którzy dla małego na pozór kłamstwa zostali ukarani śmiercią przez świętego Piotra.

Nie wolno kłamać, choćby nawet w najlepszym celu, bo każde kłamstwo jest grzechem, choć nie zawsze grzechem śmiertelnym. Jest kłamstwo dla żartu, jest kłamstwo dla przysłużenia się komuś, wreszcie kłamstwo złośliwe. — Gdyby ludzie nie kłamali, nie byłoby trzeba zarzekań się i przysięgania. Niestety, kłamstwo bardzo się szerzy, a zwłaszcza wśród prostego ludu wiele jest skłonności do przeinaczania i kłamania. Rodzice powinni dziatki swe oduczać kłamstwa i surowo za nie karać.

Footnotes:

1

Mądr. I. 11.

Tags: św Andrzej z Awelinu św „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna kłamstwo czystość posłuszeństwo wola św Dominik św Tomasz z Akwinu śmierć
2020-10-29

Św. Bonawentury z Potencyi, Zakonu Braci Mniejszych św. Franciszka Serafickiego

Żył około roku Pańskiego 1711.

(Żywot jego wyjęty jest z Bulli jego beatyfikacyi.)

Święty Bonawentura był synem ubogich a bardzo zacnych mieszczan, w małém miastczku Potenca w królestwie Neapoliiaiskiém żyjących. Tam przyszedł na świat roku Pańskiego 1651. Ojciec jego Lelio Lowanio był krawcem, matka wielkiéj pobożności niewiasta miała imię Katarzyna.

Od najmłodszych lat zauważano w nim szczególne nabożeństwo do Matki Bożéj, przed któréj obrazem kilka razy na dzień widzieć go można było klęczącego ze złożonemi rączkami i po dziecinremu rozmawiającego z przenajświętszą Panną, jakby przed nim stała. Gdy lat młodzieńczych dorósł, ojciec bardzo sobie życzył aby został kapłanem świeckim; lecz Święty powołany przez Pana Boga do wyłączniejszéj jeszcze Jemu służby, wstąpił do zakonu Braci Mniejszych Konwentuałów, u nas Bernardynami zwanych. Po wykonaniu ślubów uroczystych, przełożeni widząc że go Pan Bóg obdarzył szczególnemi darami modlitwy, i tą drogą raczył go prowadzić coraz wyżéj, gdy słuchał wykładu filozofii i miał się ćwiczyć w rozprawach teologicznych, przerwali jego zawód naukowy, aby wyłączniéj oddał się saméj bogomyślności. W tym celu przeznaczono go do klasztoru w Amalfi, aby tam pozostawał pod kierunkiem biegłego i świątobiwego przewodnika duchownego.

Pod takim téż mistrzem ćwiczony, w krótkim czasie we wszystkich cnotach zakonnych wielki uczynił postęp, starając się przedewszystkiém, aby przez najdoskonalsze wyrzeczenie się siebie samego, jak najpodobniejszym stawać się Chrystusowi Panu. Cnotą téż pokory i posłuszeństwa odznaczał się najszczególniéj, i to często Pan Bóg wynagradzał mu cudami. Razu pewnego gdy szukał klucza od zakrystyi, przełożony powiedział mu że wleciał w studnię i przydał żartując: „Zrób wędkę i złów go.” Bonawentura uwiązał na kiju sznurek i haczykiem, zapuścił go w studnię bardzo głęboką i klucz wyciągnął. Inną razą wśród lata niósł wielki kawał lodu dla jednego z braci chorych; przełożony dla wyprobowania jego posłuszeństwa, kazał mu tę bryłę włożyć w szafę zakrystyjną, co on bez wahania się uczynił. Przełożonego jakiś ważny interes w téjże chwili zajął, tak że zapomniał o tém rozkazie, którego wykonania nie chciał dopuścić. W kilka godzin potém udał się co prędzéj do zakrystyi, pewny będąc iż wszystkie aparata kościelne uszkodzone zostały od lodu rozpuszczonego; lecz znalazł całą bryłę zamarzniętą, chociaż był wtedy nadzwyczajny upał.

Bonawentura wyświęcony na kapłana oddał się całkiem pracy około zbawienia dusz wiernych. W kazywaniu, nauczaniu dziatek, słuchaniu spowiedzi, a szczególnie w przygotowywaniu ma śmierć chorych, chociaż zawsze wątłego zdrowia, okazywał się niezmordowanym. Na ubogich był, o ile tylko mógł jako sam ubogi zakonnik, miłosiernym. Nietylko oddawał im zwykle swoję porcyą zakonną, poprzestając na kawałku chleba, lecz jeszcze wyżebrywał dla nich hojne u osób świeckich jałmużny, a Pan Bóg często jego w téj mierze starania ułatwiał mu cudownie, rozmnażając pożywienie jakie dla biednych dostawał. Tyle zajęciami obarczony, wylany cały na usługi bliźnich tak w doczesnych jak w duchownych ich potrzebach, w bogomyślności nie ustawał, mając zwyczaj noce całe przepędzać na modlitwie, jużto przed przenajświętszym Sakramentem, już przed ołtarzem Matki Bożéj. Przytém w ulubionéj swojéj cnocie posłuszeństwa ćwiczył się z najzupełniejszém zaparciem. Zdarzyło się że gdy razu pewnego o świcie pracował w ogrodzie obok przełożonego po którego przyszli z ważnym interesem, ten powiedział mu: „Nie odchodź ztąd: ja wnet powrócę.” Tymczasem byłato sprawa tak ważna, że go zatrzymała za klasztorem do wieczora. Zaniepokoił się niewidząc Bonawentury na wieczerzy, tém bardziéj że mu powiedziano iż i na obiedzie nie był. Poszli go więc szukać, i znaleźli w ogrodzie przy robocie, czekającego na Gwardyana. Inną znowu razą, przełożony wychodząc z kaplicy, w któréj był razem z nim, rzekł do niego: „Poczekaj tu na mnie, pójdę tylko na chwilkę do miasta, dowiedzieć się, czy nie ma odjeżdżającego powozu do Neapolu.” Znalazłszy takowy, a że sprawę miał pilną, wsiadł i odjechał. We trzy dni wróciwszy, niewidząc Bonawentury pyta braci o niego. „Sądziliśmy że odjechał z Wami” odrzekli mu oni, „bo od trzech dni go nie widać.” Tymczasem pokazało się, że on w kaplicy całe te trzy dni i trzy noce spędził, niejedząc i niepijąc, a przez czas ten Pan Bóg takiemi go zalewał pociechami, że mu się te trzy doby jak trzy godziny zdawały.

Posłany z kazaniami na wyspę Ischią, znaczną tam liczbę dusz pozyskał Bogu. Z wielkim zbrodniarzem trzymanym w więzieniu, który spowiadać się nie chciał, zamknął się na cały tydzień i w końcu przywiódł go do tego że z najżywszą skruchą pojednał się z Panem Bogiem. Podczas panującego morowego powietrza w okolicach Neapolu, posłany tam dla obsługi duchownéj dotkniętych zarazą, poświęcił się temu z największą miłością, i wielu uzdrowił namaszczeniem oliwy z lampy palącéj się przed ołtarzem świętego Antoniego, któremu jedynie ta cuda przypisywał. Lecz trudy poniesione podówczas przyprawiły i jego samego o śmiertelną chorobę. Dostał wyrzutu na nodze, który w skutek zaniedbania w zgorzeliznę przeszedł. Odbył nadzwyczaj bolesną i długą operacyą, podczas któréj gdy ból stawał się coraz cięższym najcierpliwiéj go znosił, powtarzając tylko przenajświętsze Imie Maryi.

Wysłany na założenie klasztoru w mieście Ruvello, wielce się tém ucieszył, gdyż od lat już wielu przepowiedział mu był świątobliwy zakonnik pod którego przewodnictwem duchonym zostawał w początkach swojego zakonnego zawodu, że w tém mieście życie zakończy. Chociaż już podówczas był w podeszłym wieku i zupełnie upadły na zdrowiu, nietylko w samym Ruvello kazywał nieustanie, lecz i okolice obiegając, wszędzie głosił słowo Boże, słuchał spowiedzi, usposabiał chorych do śmierci, i najzatwardzialszych grzeszników nawracał; a wszędzie według swojego zwyczaju, wspierając ubogich z wyżebranéj dla nich jałmużny. Chorych po mieszkaniach odwiedzał i ostatnie oddawał im usługi. Zdarzyło się że idąc do miasteczka Atranii, spotkał żebraka tak zeszpeconego trądem, że się od niego mimowoli odwrócił. W téjże chwili, przypomniał sobie jak święty jego zakonodawca Franciszek Seraficki, w takich razach przezwyciężał się i toż samo uczynił. Nietylko uściskał serdecznie trędowatego, lecz językiem lizał mu rany, i chory ten od téj chwili z najstraszniejszego trądu zupełnie wyleczonym został.

Posiadał także dar proroctwa w wysokim stopniu. Razu pewnego był w kościele z jedną ze swoich penitentek tercyarką siostrą Maryanną Angelą, gdy nadszedł mały chłopaczek dziewięcioletni. „Czy znasz go?” zapytał téj siostry. „Nie znam” odrzekła. „Przypatrz się mu więc dobrze, powiedział, bo kiedyś, jak będziesz w wielkiéj nędzy, on stanie ci się opiekunem i ojcem.” W wiele lat potém kobieta ta przyszła do ostatecznego niedostatku, a opuszczona od wszystkich i ciężiemi złożona chorobami, przez ośm lat nie miała innego opiekuna i wspomożyciela jak tegoż chłopaczka, który został był księdzem, a na uczynki miłosierne bardzo wylany, dowiedziawszy się wypadkiem o jéj nędzy, wziął ją w swoję pieczę. Odgadywał także tajniki serc ludzkich. Pewien młodzieniec bardzo światowy, miał przyjść wyspowiadać się przed nim. Lecz wstydząc się wyznać mu namiętnego przywiązania do dziewicy z którą miał zawrzeć związek małżeński, poszedł do innego kapłana. Bonawentura spotkał go wkrótce potém, i rzekł do niego: „mój drogi, twoje przywiązanie do téj dziewicy jest istną pokusą, ani z nią ani z żadną inną się nie ożenisz, bo cię Pan Bóg przeznaczył do kapłaństwa.” Uśmiechnął się młodzieniec, bo o tém nigdy nie myślał a o ożenieniu swojém wkrótce nastąpić mającém, nie mógł wątpić. Jednak tak się stało, że z najniespodziewańszego wypadku związek ten nie przyszedł do skutku, a młodzieniec prosił matki aby mu dozwoliła wstąpić do stanu duchownego. Ta zasięgnęła w téj mierze rady błogosławionego Bonawentury. „Nie czas jeszcze na to, powiedział jéj, gdyż zobaczysz że teraz jeszcze on tego zamiaru odstąpi. Poczekaj trochę, przyjdzie chwila kiedy szczerze zapragnie być księdzem, a nastąpi to wtedy gdy Kapituła katedralna będzie go potrzebowała.” Jakoż, młodzieniec jeszcze raz probował ożenić się lecz to nie nastąpiło, i dopiéro w trzy lata po śmierci błogosławionego Bonawentury, powodowany prawdziwém powołaniem, wstąpił do stanu duchownego. W krótkim czasie został kanonikiem, a następnie. Archidyakonem téj dyecezyi i Prałatem wielkiéj świątobliwości.

Tymczasem nadchodził czas w którym Pan Bóg miał już powołać naszego Świętego do chwały Swojéj. Na sześć miesięcy przed zgonem, zdrowia zwykłego zażywając, zapowiedział braciom że przy końcu Października rozstanie się z nimi, a na kilka dni przed śmiercią, znajdując się u Biskupa którego był spowiednikiem, oświadczył mu że potrzeba aby sobie innego obrał, i prosił go o błogosławieństwo na śmierć. W parę dni potém opadł z sił zupełnie, i po przyjęciu ostatnich Sakramentów świętych, zaczął śpiewać różne hymny ma część Pana Jezusa i Matki Bożéj. Czynił to prawie bez przerwy przez całą dobę a głosem tak śpiewnym i miłym, jakby już niebieskim. Na godzinę przed śmiercią, umilkł, odmówił trzy razy Zdrowaś Marya najwyraźniéj, i bez konania oddał Bogu ducha dnia 26 Października roku Pańskiego 1711. Zasłynął i po śmierci licznemi cudami, w skutek czego przez Papieża Piusa VI błogosławionym ogłoszony został.

Pożytek duchowny

Otóż i w życiu błogosławionego Bonawentury, które dopiéro co czytałeś, masz przykłady do jakiego stopnia Święci Pańscy posuwali swoje posłuszeństwo względem przełożonych, w których widzieli zastępców Boga samego. Porównaj takie przykłady uległości starszym, a twoją niesfornością nietylko względem ludzi którzy mają nad tobą zwierzchność ale i względem samego Boga, którego podobno nie słuchasz, gwałcąc Jego przykazania.

Modlitwa

Boże któryś w błogosławionym Bonawenturze wyznawcy Twoim, wysoki wzór posłuszeństwa nam zostawił; spraw prosimy, abyśmy za jego przykładem wyrzekając się własnéj woli, przykazaniom Twoim zawsze uległemi byli. Przez Pana naszego i. t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 926–928.

Tags: św Bonawentura z Potenzy „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna posłuszeństwo zaraza
2020-10-05

Św. Placyda i jego Towarzyszy Męczenników

Żyli około roku Pańskiego 542.

(Żywot ich znajduje się w Bolandstów pod dniem dzisiejszym.)

Święty Placyd był synem Tertulla, jednego z największych panów rzymskich. Przyszedł na świat w początku V wieku, kiedy wielki święty Benedykt założyciel zakonnego życia na Zachodzie, powszechnéj już używał sławy. Placyd miał siedem lat kiedy go ojciec zawiózł do klasztoru w Subjako, i świętemu Benedyktowi oddał na wychowanie. Tak młodziutkim będąc od razu zaczął prowadzić życie zakonne, od czego nietylko żadne ostrości reguły go nie zrażały, lecz wszystkie jéj przepisy jak najwierniéj zachowując, prócz tego w różny sposób martwił swoje niewinne ciało. Wszyscy téż zakonnicy bardzo go pokochali, a święty Benedykt miłował go jak rodzonego syna.

Razu pewnego zdarzyło się że młody Placyd poszedłszy po wodę do rzeki, wpadł w nią i już go nurty jéj unosiły. Święty Benedykt który podówczas modlił się w celi, zawiadomiony o tém przez objawienie, posłał drugiego młodego zakonnika imieniem Maura, aby go ratował. Ten powodowany posłuszeństwem, niezastanawiając się nawet nad tém co czyni, nieumiejąc pływać rzucił się w wodę która w téj chwili stała się twarda jak kryształ, przeszedł po niéj jakby po lodzie, schwycił za rękę Placyda i na brzeg go przyprowadził. Ten zaś powiedział, że wpadłszy w wodę dla tego pod nią zanurzony nie był, że ciągle widział świętego Benedykta unoszącego się nad nim.

Od tego czasu Placyd jeszcze większy czynił postęp na drodze doskonałości. Wzrastając w lata wzrastał i w cnoty, a święty Patryaroha przywiązując się do niego coraz więcéj, nierozstawał się z nim prawie nigdy. Jak Pan Jezus który wybierał zawsze najulubieńszych swoich uczniów w chwili kiedy jaki cud miał czynić, taki Święty ten Opat w takich razach miał zwykle przy sobie Placyda. Był téż on obecny kiedy Benedykt cudownym sposobem ze skały wyprowadził źródło dla klasztoru a gdy tenże udał się na górę Kasyneńską aby tam poniszczyć bałwany pogańskie którym jeszcze cześć oddawano, i założyć w tém miejscu główny swój klasztor, wziął także z sobą Placyda, A nakoniec gdy wypadła potrzeba wysłać zakonników z klasztoru Subjackiego aż do Sycylii aby tam założyć nowy klasztor, święty Benedykt wybrał na to Placyda swego ukochanego ucznia, przydając mu dwóch bardzo świątobliwych zakonników Donata i Gordyana. Ojciec Placyda Tertuliusz, podarował był świętemu Benedyktowi wielkie dobra jakie w Sycylii posiadał, składające się z kilku małych portów morskich i ośmnastu wiosek, i tamto ten Święty Patryarcha wysłał Placyda dla założenia nowego klasztoru.

Błogosławione to były czasy, w których ledwie nie co krok świętego napotkać można było: tak téż i Placyd udając się wtedy do Sycylii, w Kapui był najsardeczniéj przyjęty przez świętego Hermana, w Benewencie przez świętego Marcina, w Kanozie przez świętego Sawina, a w Reżżio w Kalabryi przez świętego Syzyna, którzy byli Biskupami tych miast. W podróży téj Placyd wiele cudów uczynił, przypisując je zawsze przez pokorę zasługom swojego Patryarchy świętego Benedykta, którego imienia w takich razach wzywał. Gdy przybył do Mesyny, gdzie go już sława jego świątobliwości i cudów przez niego czynionych poprzedziła, Moselin najzamożniejszy pan tego miasta, a wielki przyjaciel jego ojca, chciał go w pałacu swoim ugościć i jakiś czas zatrzymać. Lecz sługa Boży podziękował mu za to mówiąc: że zakonnikom nie wypada przebywać po świeckich domach, gdyż życie jakie tam prowadzą nie zgadza się z tém jakie oni wieść powinni.

Przybywszy na miejsce swojego przeznaczenia, zajął się niezwłocznie wybudowaniem klasztoru i kościoła pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela, i tego przed końcem roku dokonał. Rozgłos jego świątobliwości, życie jakby anielskie które prowadzili zakonnicy w tym nowym klasztorze osiedli, ściągnęły wkrótce do niego wielką liczbę młodzieży, między któremi było trzydziestu z najmajętniejszych rodzin, którzy wyrzekłszy się wielkich dostatków, poświęcili się Panu Boga na służbę. Klasztor téż ten stał się od razu podobny do klasztoru Kasyneńskiego téj kolebki Benedyktyńskiéj za wzór innym służącéj, bo jego przełożony święty Placyd wiernie na sobie odbijał wysoki wzór doskonałości zakonnéj, jaki przedstawiał sam święty ich Patryarcha. Chociaż był nie silnego zdrowia i słabéj budowy ciała, w ostrości życia wszystkich przewyższał braci. Ścisły post zachowywał ciągle, jadając tylko raz na dzień, a zwykle nie więcéj prócz trochę mleka i jarzyny. Chleba nawet pozwalał sobie tylko w niedziele, wtorki i czwartki. W wielkim poście kilka dni z rzędu spędzał bez żadnego pokarmu i napoju. Sypiał zawsze na stołku twardym bez poręczy, opierając głowę o mur i zażywając snu od dwóch do trzech godzin najwyżéj. Resztę nocy spędzał na modlitwie w kościele, a zwykle przed obrazem Matki Boskiéj, do któréj całe życie szczególne miał nabożeństwo. Lubo obarczony był kłopotliwemi zajęciami nowopowstającego Zgromadzenia zakonnego którém zarządzał, skupienia wewnętrznego nie tracił jednak ani na chwilę: owszem, widać było iż coraz ściśléj jednoczył się z Bogiem. Łaską czynienia cudów i tam go Pan Bóg uświetnił. Z tego powodu wielką liczbę dotkniętych różnemi słabościami przyprowadzono mu do klasztoru. Zdarzyło się razu pewnego, że gdy przez niejaki czas nie mógł wyjść do przybywających chorych, nagromadziło się ich bardzo wielu. Gdy nareszcie przybył nasz Święty, przeżegnał ich i wszystkich w tejże chwili uzdrowił.

Pięć lat już upłynęło od czasu jak Placyd mieszkał w klasztorze w Sycylii przez niego założonym, kiedy dwóch jego młodszych braci Eutykiusz i Wiktoryn, którzy go nawet nie znali, i siostra Flawia, przybyli z Rzymu aby go odwiedzić i przepędzić pewien czas z bratem, którego sława świątobliwości i do nich była doszła. Wielkiéj pociechy doznali nawzajem, a rozmowy z Placydem i przykład jego życia taki wpływ wywarł na jego braci i siostrę, że postanowili i oni wyrzec się świata i idąc w ślad za swoim świętym bratem, wstąpić do zakonu. Lecz Panu Bogu spodobało się krótszą drogą poprowadzić ich do Nieba.

W owéj właśnie porze pojawił się był na morzu Śródziemném, wysłany przez jednego z królów Afrykańskich korsarz nazwiskiem Manuka, znany z okrucieństwa poganin, a zawzięty wróg imienia chrześcijańskiego. Przybiwszy do brzegów Sycylii wysiadł ze swoją hordą na ziemię, i najprzód napadł na klasztor świętego Placyda w blizkości portu będący. Skoro się tam dostał, uwięził wszystkich zakonników, a z nimi Eutykiusza, Wiktoryna i Flawią. Barbarzyniec ten kazał najprzód stawić przed sobą Donata towarzysza Świętego Placyda, i pytał go groźnie czy jest chrześcijaninem. „Jestem nim, odpowiedział Donat, a nawet mam szczęście być mnichem.” Manuka aby od razu rzucić postrach na innych, po téj odpowiedzi Donata dobył miecza i głowę mu rozpłatał. Potém kiedy jeszcze ciało tego świętego Męczennika leżało przy nim krwią zbroczone, kazał przywołać wszystkich innych więźniów, i różnemi sposobami jużto łagodnemi słowy, już groźbą, chciał ich przywieść do wyparcia się Chrystusa a zostania poganami. Wszyscy mu oświadczyli że tego nigdy nie uczynią, że są chrześcijanami i za wiarę Chrystusa pragnęliby nie jeden raz lecz tysiąc razy oddać życie. Placyd zaś w imieniu innych przydał, że nietylko nie obawiają się śmierci, lecz że święcie zazdroszczą Donatowi, który miał szczęście pierwszy zdobyć koronę męczeńską. Korsarz wpadł we wściekłość i zaczął zadawać im najstraszniejsze męki. Najprzód zbił ich okrutnie, a potém okutych w kajdany kazał zaprowadzić do więzienia. Tam trzymał ich przez tydzień cały bez żadnego pokarmu i napoju. Po upływie tego czasu kazał ich wyprowadzić, posilić żeby dłuższe mogli wytrzymać męki, i znowu katował ich najokrutniéj. Zawiesił ich za nogi, a pod niemi kazał rozpalać ogień, aby dymem ich dusić; a ciągle się domagał aby wyrzekli się wiary. W ciągu tego święty Placyd, nad którym najwięcéj pastwił się ten morderca, zachęcał drugich do wytrwałości. Święta Flawia siostra jego także szczególne przedstawiała dowody męstwa. Gdy zawieszoną w powietrzu darli żelaznemi hakami, a barbarzyniec pytał jéj jak może będąc kobietą i tak znakomitego rodu, wystawiać się na takie cierpienia i zniewagi, kiedy od nich jedném słowem obronićby się mogła, odpowiedziała: „Dla miłości Chrystusa wszelkie męki są dla mnie największą pociechą, a śmierć za Niego poniesiona życiem.” Wtedy poganin kazał przerwać katusze zadawane świętym Męczennikom, i znowu probował czy ich od wiary odwieść nie potrafi. Lecz Placyd rzekł do niego: „Napróżno nas kusisz, lepiéj byś zrobił abyś ratujęc własną twoję duszę, wyrzekł się zabobonów pogańskich. – Wszystkie bożyszcza którym wy cześć oddajecie, sąto wymysły szatańskie, „przez które zły duch zdobywa dusze wasze. Jeden jest tylko Róg prawdziwy, którego czczą chrześcijanie, który jest Stwórcą wszystkiego, Panem Nieba i ziemi, i który po śmierci rozsądzać będzie każdego z nas najskrytsze sprawy.” Manuka rozgniewany tą świętą Placyda odwagą, nie dał mu dłużéj mówić, i kazał kamieniem pogruchotać mu szczęki i powybijać zęby, a gdy pomimo tego Święty przemawiał, kazał mu język wyciąć. Lecz Placyd zaczął mówić jeszcze głośniéj i wyraźniéj niż wprzódy. Cud tak wielki nawrócił wielu pogan obecnych, a Manuka widząc to i obawiając się aby wszyscy jego żołdacy chrześcijanami nie zostali, wydał rozkaz aby więźniowie niezwłocznie ścięci zostali. Poprowadzono ich więc nad brzeg morza gdzie mieli być straceni. Przybywszy tam wszyscy padli na kolana, składając w ofierze Panu Jezusowi życie swoje.

Święty Placyd, którego mowa jako cudownie mu zachowana, zagrzewała tém więcej do męstwa jego towarzyszów, w imieniu wszystkich tak głośno się modlił: „Zbawco nasz Jezu Chryste, któryś raczył śmierć ponieść za zbawienie nasze na krzyżu, bądź miłościw nam sługom Twoim niegodnym. Daj nam wytrwałość aż do końca, i udziel nam téj łaski abyśmy w Niebie w gronie Twoich świętych męczenników zasiedli. Wspieraj nas w tej ostatniéj chwili naszego życia, i przyjm ofiarę jaką ci z niego składamy.” A inni odpowiedzieli: Amen, i w tejże chwili wszyscy ścięci zostali w liczbie trzydziestu trzech. Ponieśli męczeństwo 5 października roku Pańskiego 541.

Pożytek duchowny

Święty Maur powodowany duchem posłuszeństwa rzucił się w wodę ratować świętego Placyda, gdy mu to nakazał jego Opat i idąc po wierzchu rzeki cudownie go z jéj nurtów wydobył. Chociaż nie zawsze takim cudem, zawsze jednak wynagradza Pan Bóg prędkie posłuszeństwo nasze względem tych którym ulegać powinniśmy. Niech cię to uczy i zachęca do należnéj uległości względem wszelkiéj zwierzchności.

Modlitwa (Kościelna)

Boże, który nam dozwalasz świętych Męczenników Twoich Placyda i towarzyszów jego uroczystość obchodzić, daj nam miłościwie szczęścia wiekuistego wraz z nimi zażywać. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 851–853.

Nauka moralna

Na podstawie wydania z 1937 r., s. 804

Na pytanie, co św. Placydowi zjednało wieniec męczeński i oznakę świętości, jedna jest odpowiedź: posłuszeństwo, już bowiem jako siedmioletni chłopiec dostał się pod troskliwy dozór i mądry kierunek świętego Benedykta i wcześnie nauczył się czynić tylko to, co mu jego duchowny przełożony radził, nakazał i do czego go zachęcał. Posłuszeństwo jest najpewniejszą drogą wiodącą do świątobliwości.

Zważmy przeto:

  1. Jak łatwe jest posłuszeństwo. Sternikiem duszy naszej jest mąż pobożny, oświecony łaską Bożą, dokładnie znający święte prawdy wiary, słowem, mąż najzupełniej zasługujący na nasze szacunek i zaufanie. Rozkazy i rady, jakie nam daje, nie są natchnione chwilowym kaprysem lub urojeniem, czuje on odpowiedzialność, która na nim ciąży, wie dobrze, że będzie kiedyś musiał zdać za naszą duszę ciężki rachunek przed Bogiem. Gdyby stanął przed nami sam Pan Jezus, każąc to czynić lub owego się wystrzegać, czyż byśmy Go z rozkoszą nie słuchali? Słuchając zaś rad duchownego przewodnika lub przełożonego, słuchamy samego Chrystusa. Wszakże święty Paweł pisze: „Cokolwiek czynicie, z serca czyńcie, jako Panu, a nie ludziom. Wiedząc, że od Pana weźmiecie odpłatę dziedzictwa” (Kol. 3, 23). – Prócz tego wiemy, jakim udręczeniem są niepokojące nas częstokroć skrupuły i wątpliwości, czy w tym lub w owym wypadku postąpiliśmy tak, jak każę religia, czyśmy nie zgrzeszyli, czyśmy nie wykroczyli przeciw Bogu ? Któż nam te skrupuły rozwiąże, kto te wątpliwości usunie, jeśli nie duchowny nasz przewodnik i doradca naszego sumienia, którego światłą radą winniśmy się kierować a rozkazów słuchać, wiedząc, że jego rady i rozkazy są za stosowane do woli Bożej. Pewność ta czyni posłuszeństwo łatwym.
  2. W posłuszeństwie jest zawarta i zasługa. Choćbyśmy dawali jak najhojniejsze jałmużny, dajemy tylko martwy kruszec i rzeczy doczesne; choćbyśmy z miłości ku Bogu jak najwięcej umartwień nakładali na ciało nasze, zawsze tylko składamy Mu ofiarę ze zmysłowych rozkoszy i przemijających bólów; ale jeśli chętnie i skwapliwie słuchamy rozkazów z miłości ku Bogu, wtedy czynimy Mu ofiarę z woli i ducha naszego, tj. tego, co dla nas i dla Niego jest najcenniejsze. Chrystus Pan i Matka Jego Najśw. są pierwowzorem posłuszeństwa. Najświętsza Maryja Panna rzekła: „Oto służebnica Pańska, niechaj Mi się stanie według słowa twego” (Łuk. 1,38). Chwała Pana Jezusa i Najśw. Panny w niebiesiech jest nagrodą ich posłuszeństwa na ziemi, jak tego dowodzi Pismo święte. Tylko to, co jest skutkiem i wypływem posłuszeństwa, może rościć prawo do zasługi ; wszystko inne, co nie pochodzi z tego źródła, jest podejrzane i ma wartość wątpliwą.
Tags: św Placyd „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna męczennik św Benedykt św Herman św Marcin św Sawin św Syzyn posłuszeństwo skrupuły spowiedź
2020-09-10

Św. Mikołaja z Tolentynu, Wyznawcy

Żył około roku Pańskiego 1309.

(Żywot jego był napisany przez pewnego zakonnika w jego czasach żyjącego i znajduje się u Bollandystów pod dniem dzisiejszym.)

Święty Mikołaj zwany z Tolentynu od miasta tego nazwiska w którém najdłużéj przebywał, był rodem z małego miasteczka Sant-Andżelo (Sant-Angelo) w Marchii Ankońskiéj położonego. Przyszedł na świat około roku Pańskiego 1239, z rodziców niezamożnych, stanu mieszczańskiego, a bardzo w cnoty chrześcijańskie bogatych. Długo niemając dzieci, w celu uproszenia sobie u Pana Boga potomstwa, odbyli oni razu pewnego pielgrzymkę do świętego Mikołaja Barskiego. Tam objawił się on im we śnie, zapowiedział że będą mieć syna, i polecił aby mu imię jego nadali, gdyż dziecię to stanie się wielkim sługą Bożym. Jakoż, wkrótce potém doczekali się syna któremu nadali imię Mikołaj.

Dziecię rosnąc pomnażało się i w łasce u Boga. Modlitwa i obecność w kościele, były dla małego Mikołajka najulubieńszą rozrywką, tak iż nieczém go łatwiéj nie można było ująć, jak przyrzeczeniem że się go zaprowadzi na jakie nabożeństwo. Dzieckiem jeszcze będąc, gdy usłyszał że święty Mikołaj jego patron, trzy razy na tydzień suszył, wiernie go w tém naśladował, i od siódmego roku życia aż do śmierci zachował to stale. Podczas Mszy świętéj w chwili Podniesienia, tak nadzwyczajne w sobie objawiał nabożeństwo, iż powszechnie mniemano, że wtedy dawał mu Pan Bóg tę łaskę iż naocznie widział Pana Jezusa w Hostyi przenajświętszéj. Matkę Bożą czcił serdecznie, i gorąco Ją prosił o dar czystości. Tak téż tę cnotę miłował i tak jéj pilnie przestrzegał, że i w dzieciństwie unikał towarzystwa niewiast, a żadnéj dotknąć się, a tém bardziéj pieścić się z sobą nie pozwalał. Z wielkiém upodobaniem słuchiwał słowa Bożego, i z każdego kazania wyprowadzał dla siebie różne potrzebne i zbawienne przestrogi. Czém tylko mógł rozporządzać z pieniędzy, wszystko to rozdawał ubogim, a gdy już nic nie miał, spotkawszy biednego na ulicy prowadził go do rodziców, i zawsze potrafił coś u nich wyprosić. Zdolny bardzo do nauk i pilnie się do nich przykładając, wielki w nich postęp uczynił.

Ponieważ od młodości okazywał skłonność do stanu duchownego, więc według ówczesnego zwyczaju, przez wzgląd na jego niepospolitą świątobliwość, Biskup miejscowy, zamianował go kanonikiem kościoła przenajświętszego Zbawiciela, chociaż wtedy miał zaledwie lat dwanaście, i jeszcze święceń żadnych był nie odebrał. Lecz że takowa posada, lubo mu znaczny zapewniała dochód i torowała drogę do wyższych godności kościelnych, pozostawiała go jednak w świecie, nie odpowiadała przeto jego zamiarom. Wtedy już bowiem, powołany do tego łaską Boską, postanowił wstąpić do zakonu. Gdy zaś wahał się któremu ma dać pierwszeństwo, po wysłuchaniu kazania o wzgardzie rzeczy doczesnych, jakie miał pewien Augustyanin, umyślił wstąpić do tego zgromadzenia. Objawił swój zamiar temuż kaznodziei, skoro on zszedł z ambony, a że kapłan ten już dawniéj znał Mikołaja, niezwłocznie zaprowadził go do przełożonego który go do nowicyatu przyjął.

Chociaż tak młody, bo i wtedy nie miał więcéj jak lat dwanaście, zajaśniał braciom jako wzór doskonałego zakonnika. Cnota posłuszeństwa, była cnotą którą szczególnie ukochał. Nietylko téż Przełożonemu lecz każdemu z braci i to z najmłodszych nawet, poddany i uległy, tém bardziéj się cieszył, im go bardziéj trudzącemi i upokarzającemi obarczono zajęciami. W pokorze tak się ćwiczył, iż zakonnicy klasztoru w którym mieszkał mawiali iż kto chce sprawić pociechę bratu Mikołajowi, niech go tylko upokorzy. Skromnością i czystością tak się odznaczał, że po śmierci w wizerunkach przedstawiano go trzymającego w ręku lilią, godło téj świętéj cnoty. Prócz trzech dni w tygodniu, które jak od dzieciństwa tak i w zakonie suszył, przydał jeszcze i poniedziałki. W inne dni mięsa, ryby, i nabiału nigdy aż do śmierci nie jadał, ani wina nie pijał. Pod habitem nosił ciągle włosiennicę, nabitą drucianemi haczykami, które go do krwi raniły, a co noc krwawe odprawiał biczowanie.

Życie tak umartwione, chociaż mu sił i rzeźwości nie odbierało, było jednak powodem że, w kwiecie wieku będąc, bardzo mizernie wyglądał. Blizki krewny jego, przełożony klasztoru w którym zakonnicy dość wygodne życie prowadzili, nakłaniał go aby przeszedł do jego zgromadzenia, przyrzekając mu na to dyspensę z Rzymu. Święty Mikołaj ani słyszeć o tém nie chciał, odpowiadając krewnemu, że wstąpił do zakonu nie po to aby żyć wygodnie, lecz aby pokutę czynić, i że ma nadzieję iż w swoim zakonie do śmierci wytrwa. Po téj rozmowie gdy się modlił, stanął przed nim Anioł oznajmując mu iż Pan Bóg za tę jego wytrwałość w powołaniu, wielkie gotuje mu łaski.

Przełożeni widząc jak zbawiennie przykład jego wpływa na braci przenosili go często z jednego klasztoru do drugiego, aż nakoniec w klasztorze Tolentyńskim, a już wtedy wyświęcony był na kapłana, stale go zatrzymali. Tam mieszkając przez lat przeszło trzydzieści, największe pożytki dla wiernych przynosił. Już sam widok jego przy ołtarzu, był wielkiém zbudowaniem dla obecnych, z takiém bowiem skupieniem i namaszczeniem sprawował świętą Ofiarę. Codziennie kazywał i za każdą razą wielu grzeszników jednał z Bogiem, a pobożniejszych na drodze doskonałości utwierdzał i do postępu na niéj pobudzał. Czyto miewał katechizmy do ludu prostego, czy na ambonie czy w konfesyonale pracował, wszędzie mu Pan Bóg dziwnie błogosławił, tak że miasto to i jego okolice, słusznie go poczytywali za jednego z najgorliwszych Apostołów, jacy się tam kiedy pojawili.

Co tylko mu zbywało czasu od takowych zajęć, i od obowiązków zakonnych, cały obracał na modlitwę i bogomyślność. Wtedy odbierał różne od Boga łaski: zalewał Duch Święty serca jego niebieskiemi pociechami, a nawet objawiał mu się Pan Jezus, Matka Boska i jego Patryarcha święty Augustyn, którzy z nim rozmawiali, uspakajali w wątpliwościach, i na drodze Bożéj go prowadzili. Tak naprzykład razu pewnego, szatan zaniepokoił go wielce myślą że życie nadzwyczaj umartwione jakie prowadził, było dziełem pychy i próżności, przywodzącéj go do pragnienia aby się od drugich odróżniał i nad nich wywyższał. Mikołaj gorąco się zaczął modlić prosząc Pana Boga aby go w tém oświecić raczył, i wyprowadził ze złudzenia zgubnego jeśli się w niém znajduje. Wtedy okazał mu się Pan Jezus, wykrył mu podejście szatańskie i zupełnie uspokoił. Odtąd téż Święty nietylko dawnych nie zaniechał umartwień, lecz jeszcze nowych sobie przydawał.

Dla wyćwiczenia go w cierpliwości, zesłał Pan Bóg na niego różne choroby, po których już nigdy do czerstwego zdrowia nie wrócił: lecz im słabsze stawało się jego ciało, duch był tém mocniejszy. W ciągu rozlicznych słabości jakie przebywał, ani postów ani innych umartwień, swoich nie zaniechał, a gdy, z polecenia lekarza i rozkazu przełożonych, zmuszono go dnia pewnego do użycia rosołu, przekonano się iż mu przykrość ztąd doznana więcéj szkody na ciele nawet, niż ten posiłek korzyści przynosi. Dozwolono mu więc i nadal wstrzymywać się od mięsnych potraw, co téż i do śmierci zachował. W jednéj ze swoich chorób, czując się bardzo na siłach upadłym, sądził iż śmierć nadchodzi. Wtedy czyhający na każdą, a szczególnie na świętą duszę, szatan, rozbudził w nim niepomiarkowaną obawę sądów Bożych. Święty był już blizkim ostatecznéj rozpaczy: lecz według swego zwyczaju uciekł się do Matki Bożéj. Marya stanęła przed nim, uspokoiła go najzupełniéj, i odtąd już wewnętrznego pokoju nie w nim zachwiać nie mogło. Wtedyto także przenajświętsza Panna, kazała mu aby pobłogosławił małe kawałeczki chleba i zjadł je, co uczyniwszy, w téjże chwili wyzdrowiał. Na pamiątkę to tego cudu, ojcowie Augustyanie poświęcają kawałki chleba, które mają własność uzdrawiania chorych.

Lecz dla większéj zasługi téj wybranéj duszy, nietylko wewnętrznemi niepokojami dozwalał Pan Bóg szatanowi nacierać na niego. Niekiedy zły duch okazywał się mu w strasznéj postaci, wszczynał nieznośny hałas, i całą celą tak wstrząsał jakby ją chciał obalić. Pewnego nawet razu natarłszy na Świętego, tak go zbił dotkliwie, że go potém znaleziono we krwi pływającego, a z rany jaką wtedy odebrał całe życie chorował. Gdy jednak sługa Boży zbliżał się aż do końca swojego ziemskiego zawodu, wszystkie te i zewnętrzne i wewnętrzne napaści wroga piekielnego odstąpiły go zupełnie, a za to tém częstsze cudowne miał objawienia, i rozmowy z Matką Boską. Przez sześć ostatnich miesięcy swojego życia, codzień słyszał przecudną muzykę anielską, po któréj za każdą razą coraz żywsze w sercu jego obudzało się pragnienie Nieba, i wtedy powtarzał: „O jakbym pragnął już umrzeć i być z Chrystusem.”

Gdy poznał iż zbliża się jego ostatnia godzina, poprosił aby mu udzielono ostatnie Sakramenta umierających, które przyjął z największą pobożnością: a oraz i z weselem, które się na jego twarzy i w tém co mówił objawiało. Gdy już miał konać, kazał sobie przynieść krucyfiks, w którym było drzewo Krzyża Świętego: przyciskał go do ust, z serdeczném nabożeństwem. Potém prosił zakonnika, który był przy nim obecny, aby gdy przestanie mówić, powtarzał mu te słowa z Psalmu Pańskiego do ucha: „Panie rozwiązałeś więzy moje, składać Ci będę na zawsze ofiarę chwały” 1. Jakoż, wkrótce zaniemówił i Bogu ducha oddał. Umarł 10 Września, roku Pańskiego 1309. Papież Eugeniusz IV kanonizował go uroczyście.

Pożytek duchowny

Jak w życiu świętego Mikołaja, tak i z historyi wielu innych świętych widzisz, jak Pan Bóg w skrytych, a zawsze miłosiernych i mądrych wyrokach Swoich, i na najwybrańsze dusze dozwala uderzać szatanowi. Bierz ztąd dwojstą naukę: jednę że powinieneś zawsze mieć się na baczności przeciw zasadzkom tego nieprzyjaciela duszy naszéj, drugą że chociażbyś najcięższych od niego doznawał nagabań, powinieneś nie upadać na duchu, byleś z pokusami temi mężnie walczył,

Modlitwa (Kościelna)

Racz Panie wysłuchać miłościwie prośby nasze, które w uroczystość błogosławionego Mikołaja Wyznawcy Twojego zanosimy, abyśmy na własnych nieopierając się wysiłkach wsparci zostali przez tego który za łaską Twoją wielkie przed Tobą położył zasługi. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 768–770.

Nauka moralna

Na podstawie wydania z 1937 r., s. 725

Nie każdemu dano naśladować to, co czynił święty Mikołaj z Tolentynu. Nie każdy może umartwiać ciało, miewać takie kazania jak on, ale każdemu łatwo naśladować go w miłości dusz, będących w czyśćcu. Co dusze biedne cierpieć muszą z powodu niedostatecznej na tym świecie pokuty, trudno wypowiedzieć, tak jak trudno opisać ich tęsknotę połączenia się z Bogiem. Same sobie niestety pomóc nie mogą, ani modlitwą, ani dobrymi czynami, my jednak możemy im wyświadczyć tę przysługę. Wszakże wierzymy w Świętych obcowanie, tj. wierzymy, że Święci w Niebie, dusze w czyśćcu i prawowierni chrześcijanie na ziemi są połączeni z sobą nierozerwalnym węzłem miłości. W imię tej wzajemnej miłości spodziewają się dusze zmarłych, że im pośpieszymy na pomoc i tęsknie wołają: „Zmiłujcie się nad nami, ratujcie nas!”

Czyż podobna zatykać uszy na takie wołanie? Może mamy w czyśćcu krewnych, przyjaciół, dobroczyńców, a nawet rodziców, którzy dla nas i za nas cierpieć muszą, którzy są naszymi współwiercami, braćmi w Chrystusie. Czyż będziemy nieczułymi na ich cierpienia? Możemy im pomóc, jeśli się za nich będziemy modlić, lub wspierać ubogich, jeśli dostąpimy odpustu i ofiarujemy go na ich korzyść, jeśli będziemy prosić o Msze święte za ich dusze. Msze bowiem za zmarłych są najskuteczniejszą pomocą dla ich dusz. Dusze za naszą przyczyną wyzwolone z mąk czyśćcowych będą nam wdzięczne i odpłacą nam sowicie za tę przysługę. Święta Katarzyna Bolońska otrzymała za przyczyną dusz czyśćcowych wiele łask niebieskich. Wyzwolone z mąk, stanąwszy przed tronem Najwyższego, uproszą Boga, aby nam dał to, co myśmy dla nich uczynili. Gdybyśmy – od czego Boże uchowaj – sami mieli się dostać do czyśćca, nie zaniechają one wstawiać się za nami do Boga, abyśmy i my najrychlej mogli oglądać Oblicze Jego. „Jaką bowiem miarą mierzysz bliźniemu, taką i tobie odmierzone będzie”. Jeśli zapominamy o duszach zmarłych, Bóg nam odmówi tego, czego im odmówiliśmy i na próżno wołać będziemy: „Zmiłuj się nad nami!”

Footnotes:

1

Ps. CXV. 16.

Tags: św Mikołaj z Tolentino „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna czystość skromność posłuszeństwo post pokusy Czyściec
2020-07-09

Św. Weroniki Dżuliani (de Giuliani), Kapucynki

Żyła około roku Pańskiego 1727.

(Żywot jej był napisany przez Ojca Krywellego Jezuitę, jéj spowiednika.)

Święta Weronika przyszła na świat 27 Grudnia, roku Pańskiego 1660, w Merkatello, małém miasteczku księstwa Urbińskiego, w Państwie Kościelném. Ojciec jéj Franciszek Dżulani (de Giuliani) był mieszczaninem bardzo zamożnym, matka Benedykta z Mancyniów, wysokiéj pobożności kobietą. Nasza Święta na Chrzcie odebrała imię Urszuli.

Od lat pierwszego dzieciństwa objawiało się w niéj coś nadzwyczajnego. Będąc przy piersi, we środy, piątki i soboty, ledwie kilka kropel pokarmu brała, i okazywała radość, gdy w te dnie, matka karmiła inne ubogie dzieci. Miała pięć miesięcy, gdy wniesiono do pokoju gdzie była obraz przenajświętszéj Trójcy: dziecina wyrwała się z rąk matki, i pobiegłszy do wizerunku, cześć mu oddała. Mając półtora roku była ze służącą w sklepie, w którym kupiec fałszywą miarą mierzył. Mała Urszulka zawołała na niego: „Co robisz! pamiętaj że Bóg na cię patrzy.” W trzecim roku życia urządziła sobie przed obrazem Matki Boskiéj, mały ołtarzyk, który przyozdabiała czém tylko mogła. Rozmawiała tam z Matką Boską i z Panem Jezusem, jakby przed nią żywi stali. Często składała na ten ołtarzyk owoce, które jéj na śniadanie dawano, i mówiła do Pana Jezusa z przedziwną prostotą: „Jeśli ich jeść nie będziesz, i ja ich nie skosztuję.” Zdarzało się iż Matka Boska podawała jéj na ręce Pana Jezusa; a Pan Jezus biorąc część owoców dla siebie, drugą téj świętéj dziecinie oddawał. Cuda zaś te poświadczone zostały późniéj, przez starsze osoby, które na to patrzały. Razu pewnego gdy modliła się przed tym obrazem, Matka Boska powiedziała do niéj: „Pamiętaj córko moja, że masz być oblubienicą Syna mojego,” a Pan Jezus zwracając się do przenajświętszéj Panny rzekł: „Chcę abyś tą naszą przyjaciółką, Sama kierowała.” Miała cztery lata, kiedy umierającéj jéj matce przyniesiono Wiatyk. Po przyjęciu go przez chorą, Urszula przyczepiła się do ust jéj, i zaledwie ją od nich oderwać można było. Matka umierając, najusilniéj poleciła córkom których pięć pozostawiała, aby miały szczególne nabożeństwo do Ran Chrystusowych; w tym celu pomiędzy nie je rozdzieliła, a naszéj Świętéj dostała się rana boku Pańskiego.

Po stracie matki, którą Urszula najwięcéj uczuła, przez lat kilka, swobodnie oddawać się mogła ćwiczeniom pobożnym, gdyż dom ojca jéj mało był przez obcych uczęszczanym. Lecz gdy został on wysokim urzędnikiem w mieście Plezancyi, zaczął żyć bardzo wystawnie i po światowemu. Pomimo tego Urszula nietylko swojego sposobu życia nie zmieniała, lecz coraz większych przydawała sobie umartwień, szczególnie od czasu gdy po przyjęciu pierwszéj Komunii świętéj, kilkakrotnie Pan Jezus objawił się jéj biczowany i okryty ranami. Odtąd już codzień biczowała się ostrą dyscypliną, a niekiedy pokrzywą.

Ojciec który ją nad wszystkie dzieci miłował, chciał ją koniecznie wydać za mąż: lecz Urszula oświadczyła mu, iż postanowiła wstąpić do zakonu. Dżuliani długo na to nie chciał zezwolić, i tém się składając, że już dwie córki miał w klasztorze. Wtedy Urszula zapadła ciężko na zdrowiu, a lekarze i pojąć jéj cierpienia nie mogli, i żadnéj jéj ulgi nie przynosili. Zauważano tylko że skoro mówiono jéj o klasztorze, lepiéj się miała. Przyszło w końcu do tego że stracono nadzieję aby żyć mogła. Przerażony ojciec pozwolił jéj zostać zakonnicą, i Urszula w tejże chwili ozdrowiała.

Wstąpiła do klasztoru Kapucynek, w mieście Czytta di Kastello (Citta di Castello). Miała lat ośmnaście gdy przywdziała habit świętéj Klary, przybierając imię Weroniki.

Lecz na samym wstępie zawodu w którym do wysokiéj miała dojść świątobliwości, zły duch uderzył na tę wybraną duszę. Zaledwie weszła do nowicyatu, rozbudził w niéj tęsknotę za ojcem, rodziną a nawet i światem, w którym nigdy póki wśród niego żyła, nie podobała sobie. Co większa i mistrzynią nowicyuszek tak źle przeciw niéj usposobił, iż o mało co ją nie wydalono z klasztoru.

Wsparta jednak łaską Bożą i opieką Maryi do któréj ciągle uciekała się, przezwyciężyła Weronika te ciężkie pokusy. Po wykonanych zaś uroczystych ślubach, trudno wyrazić jak rączym krokiem szła po najszczytniejszych drogach doskonałości, i jak nadzwyczajnemi łaskami i darami obsypywał ją Pan Jezus, lecz oraz w jakim ogniu wszelkiego rodzaju cierpień, probował i uświęcał tę, szczególnie przez Siebie wybraną, duszę. Umartwienia czyniła nadzwyczajne: ostrą włosiennicę któréj sam widok przerażał, nosiła ciągle. O chlebie i wodzie prawie ciągle pościła, a kilka lat przebyła bez żadnego zgoła pożywienia, zasilając się tylko pokarmem który cudownie z jéj dziewiczéj piersi wypływał. Na modlitwie niekiedy całe noce spędzała, odbierając wtedy cudowne objawienia. Co więcéj: razu pewnego Pan Jezus ukoronował ją koroną cierniową, włożył na jéj palec na znak zaślubin, pierścień który z rany boku swojego wyjął, i nakoniec obdarzył ją swojemi bliznami w rękach, nogach i boku, od wszystkich widzianemi. Zdarzało się iż widywano ją doznającą na sobie wszystkich szczegółów męki Pańskiéj, tak że w oczach drugich w powietrze uniesiona, ukrzyżowaną zostawała.

To wszystko stało się powodem, że siostry zakonne posądziły ją o czarodziejskie sztuki, i przyszło do tego, iż jako czarownicę i opętaną zamknięto ją do ciemnego więzienia, i polecono jednéj z sióstr, aby się z nią jak najsurowiéj obchodziła. Weronika zniosła tę niezasłużoną ciężką karę z największą radością przez miłość cierpień Pana Jezusa, który okazując się jéj wtedy, kilkakrotnie kładł swój krzyż na jéj barki mówiąc: „Przekonaj się córko moja, że mój jeszcze cięższy od twojego.” Razu pewnego, wśród jéj najstraszniejszych wewnętrznych ucisków, objawił się jéj także Zbawiciel i tak do niéj przemówił: „Święta Teresa mawiała: Panie cierpieć albo umrzeć. Święta Magdalena de Pazis: Nie umierać ale: cierpieć, a ty córko moja co obierasz?” – „Ani cierpieć, ani umrzeć, tylko wolę Twoję spełniać,” odrzekła Weronika.

Lecz co było dla niéj najtrudniejszém do zniesienia, to że niekiedy na długie czasy, zdawał się ją Pan Bóg opuszczać, zsyłając na nią największe oschłości i ciemności wewnętrzne. Wśród tych traciła zupełnie pamięć wszystkich łask od Boga odbieranych, wątpiła o sobie saméj, i nic nie mając na pamięci jak tylko to co sobie przez ciąg całego życia za grzechy poczytywała, doznawała pokus najokropniejszéj rozpaczy o zbawienie. Przebyła to jednak ta wielka sługa Boża, z niezachwianą ani na chwilę cierpliwością i ani kroku na drodze doskonałości się nie cofając. Poznały ją nakoniec siostry i prałaci pod zarządem których klasztor ten zostawał, i już Weronikę otoczono tą czcią jaka jéj wysokiéj należała się świętości. Została mistrzynią nowicyuszek i przez lat dwadzieścia w czasie których ten obowiązek spełniała, z pod jéj przewodnictwa wyszło liczne grono zakonnic wysokiéj świątobliwości. Z wielką miłością obchodząc się z niemi, nie przepuszczała jednak bez upomnienia najlżejszych przewinień. Zdarzyło się razu pewnego, iż gdy wychodziła z chóru do refektarza, jedna z nowicyuszek, z uśmiechem powiedziała do niéj, że w czasie pacierzy była trochę roztargnioną. Święta mistrzyni zbladła jak ściana, i gdy usiadły do stołu nic w usta wziąść nie mogła. Nowicyuszka spytała ją czy nie ona była przyczyną jéj smutku: „A czyż możesz wątpić o tém, odrzekła Weronika, kiedyś to straszne słowo: Zgrzeszyłam, chociaż wiem że tylko powszednie, wyrzekła do mnie z uśmiechem!”

Gdy została Opatką, doznała wielkiéj obawy, czy godnie obowiązkom swoim odpowiedzieć potrafi. Wtedy wpadła w zachwycenie, w którém w duchu zaniesioną została przed sąd Boski. Tam ujrzała Pana Jezusa z surową twarzą, i już mającego wydać wyrok jéj potępienia. Lecz wstawienie się Matki Bożéj, wstrzymało Jego groźbę, i Pan Jezus z oznakami szczególnéj łaskawości odprawił ją od Siebie. Widzenie to sprawiło takie wrażenie na Świętéj, iż nazajutrz zdawało się że umiera, i udzielono jéj ostatnie Sakramenta. Pamięć zaś tego, jak sama wyznawała, już potém do saméj śmierci zatrzeć się w jéj umyśle nie mogła. Poczytywała ona to widzenie za szczególną łaskę Boską, przez którą chciał ją Pan Bóg utwierdzić w jéj wysokiéj świątobliwości, a uchronić od szkód, na jakie narażoną mogła być jéj dusza, przy ciągłém już odtąd, aż przez lat trzydzieści trzy, piastowaniu urzędu opatki. Jak była świętą i doskonałą zakonnicą, świętą i doskonałą mistrzynią, taką téż okazała się i przełożoną, a klasztor ten pod jéj zarządem, stał się najwyższym wzorem doskonałego życia zakonnego.

Aby dopełnić miary jéj wysokich zasług, zesłał na nią Pan Bóg przy końcu jéj życia, długą i ciężką chorobę. Pięćdziesiąt lat już przebyła w zakonie, kiedy dnia pewnego, zdrową jeszcze będąc, zażądała aby jéj wcześniéj niż zwykle dano Komunią świętą. Odchodząc od ołtarza, padła tknięta apopleksyą. Zachowała jednak zupełną przytomność i mowę. Wnet rozwinęły się przytém choroby prawie wszelkiego rodzaju. Przez trzydzieści trzy dni cierpiała nadzwyczajnie, do czego przyczyniły się jeszcze najstraszniejsze wysiłki złego ducha, ostateczną swoję wściekłość na jéj duszę wywierającego. Wszystko to znosiła ze spokojem niezachwianym, i anielską cierpliwością.

Po przyjęciu z wieczora ostatnich Sakramentów świętych, około północy wpadła w konanie, które trwało trzy godziny, jak Jezusowe na krzyżu. Spowiednik widząc ją blizką śmierci, rzekł do niéj: „Matko Weroniko, już tedy stajesz u kresu twoich pragnień.” Co Święta usłyszawszy podniosła wzrok na niego i długo patrzała, jakby czegoś żądała. Wtedy przypomniał on sobie, że ona nieraz mówiła iż nie chciałaby umrzeć bez jego rozkazu. Zbliżył się więc do niéj i powiedział: „Jeśli jest wolą Bożą, abym ci kazał świat ten opuścić; idź do twego niebieskiego Oblubieńca.” Święta spuściła oczy, zawarła powieki, skłoniła głowę i Bogu ducha oddała. Umarła 9 Lipca, roku Pańskiego 1727. Ogłoszona błogosławioną przez Piusa VII; w roku 1839 w uroczystość przenajświętszéj Trójcy przez Papieża Grzegorza XVI kanonizowaną została.

Po śmierci, gdy wydobyto jéj serce, znaleziono na niém najdobitniéj wyrażone, wszystkie narzędzia męki Pańskiéj, o czém za życia jeszcze, spowiednikowi swojemu powiedziała była.

Pożytek duchowny

Im wyższemi i cudowniejszemi łaskami obdarza Pan Bóg jaką duszę, tém większe objawia się w niéj posłuszeństwo. Dla tego i święta Weronika tak w téj cnocie celowała, iż i do Nieba nie chciała pójść inaczéj jak z rozkazu swego ojca duchownego. Pamiętaj, że pokorna uległość tym którym posłuszeństwo winniśmy, jest probierczym kamieniem, jak prawdziwéj cnoty chrześcijańskiéj, tak szczególnie wyższéj pobożności.

Modlitwa (Kościelna)

Panie Jezu Chryste, któryś błogosławioną Weronikę dziewicę, znamionami męki Twojéj cudowną uczynił; spraw miłościwie, abyśmy krzyżując ciało nasze, radości wiekuistych dostąpić zasłużyli. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 569–571.

Tags: św Weronika Giuliani „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna pobożność stygmaty noc ducha posłuszeństwo
2020-07-07

Św. Andrzeja Żórawka i Benedykta Męczennika, Świętych Pustelników

Żyli około roku Pańskiego 1011.

(Żywot ich był napisany przez Pustelnika Maura, blizko nich mieszkającego, późniéj Biskupa dyecezyi Pięciukościołów zwanéj.)

Święty Andrzéj urodził się około roku Pańskiego 978, z bogobojnych rodziców stanu mieszczańskiego, z ojca Marka Żuerarda albo Żórawka, a matki Agnieszki, w małéj Polsce, w miasteczku Opatowcu blizko Wiślicy położoném. Byłyto czasy, kiedy za króla Mieczysława I, tylko co religia chrześcijańska w Polsce krzewić się poczęła. Rodzice Andrzeja długo nie mając dzieci, a już gorliwi bardzo chrześcijanie, gorącemi modlitwami wyprosili sobie u Boga tego synaczka, i wychowali go jak najpobożniéj.

Przebywając jeszcze Andrzéj w domu rodzicielskim, w wielkiéj zostawał zażyłości z równegoż jego wieku młodzieńcem, i również bogobojnym imieniem Benedykt. Zaledwie doszli lat młodzieńczych, a pobudzeni łaską Boską, postanowili wieść życie pustelnicze, do którego od dzieciństwa ćwicząc się w modlitwie i umartwieniach ciała, już się wielce byli usposobili. Poznawszy więc dokładnie wolę Bożą, za błogosławieństwem rodziców, (którzy lubo ich bardzo kochali, lecz i sami pełni gorącéj wiary, chętnie na to zezwolili), udali się obaj młodzi ci pokutnicy na puszczę. W okolicach miasteczka Czkowa, w dyecezyi krakowskiéj, gdzie wielkie ciągnęły się lasy ponad rzeką Dunajcem, puściwszy się wzdłuż jéj koryta, znaleźli jaskinię pod skalistą górą, w miejscu bardzo niedostępném, i tam osiedli. Starali się jak najwierniéj naśladować pokutny i bogomyślny sposób życia pustelników egipskich, o których już, z podań chrześcijańskich które i do nich doszły, słyszeli. A oprócz tego sami wiedzeni w tém natchnieniem Ducha Świętego, w naszéj krainie pierwsi rozpoczęli ten anielski rodzaj życia. Modlitwa i wysoka bogomyślność była ich całém zajęciem, jarzyny polne i owoce leśne pokarmem, skalista ziemia posłaniem, na którém krótkiego snu zażywali.

Wszakże, po niejakim czasie, obaj Święci uznali potrzebę pewnéj zależności i ćwiczenia się w posłuszeństwie, przez poddanie się przewodnictwu duchownemu. Dowiedziawszy się wypadkiem, że w pogranicznych Węgrzech, na górze Sobor w hrabstwie Nitryjskiém, założony został klasztor ojców Benedyktynów, którego opatem był Filip wielkiéj świątobliwości zakonnik, udali się do niego około roku Pańskiego 1002. Przybywszy do klasztoru, upadli opatowi do nóg, a pokornie i gorąco błagali, aby ich do zakonu przyjął. Filip do którego już była doszła wieść o świętym żywocie Andrzeja i Benedykta, oblókł ich w suknie zakonne, lecz obawiając się czy jako dotąd według własnéj woli żyjący, nie będą trudni w cnocie posłuszeństwa, nakazał mistrzowi nowicyuszów, aby ich z téj strony szczególnie probował. Ojciec ten doświadczał ich powołania, to groźnie, chociaż w niczém nie zawiniali upominając ich przy drugich braciach, to nakazując im najtrudniejsze do spełniania rzeczy, a niekiedy i takie które się im wydawać mogły niewłaściwemi, jako téż i innemi sposobami, w takich razach w szkole zakonnego życia używanemi. Obaj święci nowicyusze, przez ciąg roku próby, nietylko przedstawili dowody najdoskonalszego zaparcia własnéj woli, lecz oraz i zajaśnieli cnotami, w których i dla najstarszych zakonników za przykład służyć mogli. Przypuszczeni więc zostali do ślubów uroczystych.

Z zakonników tego klasztoru, jedni w nim mieszkali, drudzy rozsypani byli po okolicznych puszczach, zostając zawsze w zależności od opata miejscowego. Andrzéj i Benedykt do tego właśnie rodzaju życia nawykli, zaraz po wykonaniu ślubów zakonnych, prosili aby im opat Filip, pozwolił zamieszkać na puszczy. Ten nie wątpiąc o ich prawdziwém do pustelniczego żywota powołaniu, zezwolił na to. Znowu więc oni, ale już tą razą na mocy świętego zakonnego posłuszeństwa, udali się na puszczę. Osiedli w miejscu bardzo odludném, o milę od miasta Trychina, dzisiejszego Tęczyna.

Tam święty Andrzéj nadzwyczajnością zadawanych sobie umartwień, wyrównał największym pokutnikom, o jakich w historyi świętych Pańskich czytamy. Przez cały rok jadał tylko surowe jarzyny, i niekiedy trochę chleba. Trzy dni w tygodniu żadnego zgoła nie używał pokarmu, podczas zaś wielkiego postu, brał do swojéj pustelni czterdzieści włoskich orzechów, i już przez cały ten czas nie widując się z nikim, po jednym orzechu zjadając na dzień, żadnego innego nie przyjmował posiłku. Po całodziennéj pracy, mając ciało pokrzepić spoczynkiem, w taki dziwny sposób snu zażywał. Obrał sobie pieniek ściętego drzewa, i otoczył go wysoko cierniami, tak aby gdy usiadłszy na nim drzemał, kolce ich z każdéj strony kłując go gdyby się nachylił, ze snu budziły. Nie dość na tém: zrobił sobie z deski koło, które wdziewał na głowę jak czapkę; na tém kole w czterech równoległych miejscach uczepił na sznurkach cztery ciężkie kamienie, tak że skoro nachylił się na jednę stronę snem znużony, z drugiéj strony kamień wahający się w twarz go uderzał. Prosto więc tylko na onym pieńku siedząc, lekkiém drzemaniem mógł trochę snu zażyć.

Pomimo tego, pracy ręcznéj któréj się codziennie kilka godzin oddawał, nie przerywał wcale. Zdarzyło się dnia pewnego, że gdy w lesie rąbał drzewo dla braci klasztornych, bardzo strudzony upadł na ziemię i omdlał. Przebył w tym stanie czas jakiś, aż oto stanął przed nim Anioł, podniósł go z ziemi, położył na wózek który miał Andrzéj z sobą na drzewo, i do chatki jego zawiózł.

Taki rodzaj życia wiódł ten sługa Boży przez lat kilkanaście. Kiedy nadchodziła jego ostatnia godzina, poprosił braci z klasztoru aby przybyli do niego, i objawił im dzień i chwilę swojéj śmierci, lecz oraz uprosił aby gdy umrze żaden z nich dotąd nie zdejmował z niego habitu aż sam opat Filip nadejdzie. Dano o tém znać opatowi, który zanim nadszedł, Święty już szczęśliwym zgonem zgasnął był w Panu. Gdy bracia zdjęli z niego odzież, ujrzeli na nim gruby łańcuch miedziany, który przez ciągłe i długie noszenie, tak się był wpił w ciało, że byliby go nie dostrzegli, gdyby nie to że sama zapinka, nieco grubsza, na wierzchu brzucha sterczała. Opat rozpiął zapinkę, a gdy wyciągnął z ciała łańcuch, bracia słyszęli chrzęst jego o kości żebrowe, tak bowiem głęboko był wrośnięty.

Jak za życia tak i po śmierci wielu cudami zasłynął. Pomiędzy innemi miał miejsce i następujący.

Na puszczy na któréj mieszkał Andrzéj ukrywali się rozbójnicy; pobiwszy się między sobą jednego śmiertelnie ranili. Że już wtedy nasz pustelnik słynął łaską czynienia cudów, ponieśli tam rannego prosząc aby go uzdrowił. Ranny w drodze skonał i już nieżywego złożyli w chatce Andrzeja. Ten wskrzesił go swoją modlitwą, a rozbójnik ów wrócił nietylko do życia co do ciała, lecz i co do duszy. Nawrócony tym cudem, opuścił swoje zbrodnicze rzemiosło, i postanowił szczerą pokutą przebłagać Pana Boga. W tym celu osiadł ze świętymi pustelnikami, a po ich śmierci w téjże chatce, wiodąc żywot nadzwyczaj ostry, szczęśliwie dni swoich dokonał.

· · ·

Po śmierci Andrzeja, święty Benedykt wierny jego naśladowca, lat jeszcze trzy mieszkał na téj puszczy, coraz wyższéj oddając się bogomyślności i coraz ostrzejszéj pokucie. Nocy pewnéj, napadli na niego rabusie, sądząc iż jakie skarby znajdą u biednego bogomodlcy. A że nie zgoła nie mogło tam nasycić ich chciwości, rozgniewani na sługę Bożego, poderznęli mu gardło, i tak zamordowanego wrzucili w rzekę Wag, blizko tam płynącą.

Ciała jego pilnie i długo, lecz napróżno, szukali ojcowie Benedyktyni. Aż zauważano, iż przez rok cały, w jedném miejscu przy rzece siadywał niezwykłéj wielkości orzeł, jakby strzegł czegoś. Doniesiono o tém opatowi klasztoru na górze Sobor. Ten kazał tam szukać zwłok świętego Benedykta, i wynalazł je tak nienadpsute, jakby tylko co w wodę wrzucone były. Ojcowie pochowali je ze czcią wielką w kościele świętego Emerena Męczennika, w tymże samym grobie, w którym już święty Andrzéj Żórawek spoczywał.

Papież Kalikst IV obydwóch w poczet Świętych zaliczył.

Pożytek duchowny

Niektórzy opieszałość swoję w spełnianiu przykazania kościelnego tyczącego się postów, tłómaczą niemożnością zachowania ich w całéj ścisłości z powodu klimatu naszego. Niech nadzwyczajne posty, jakie zachowywał święty Andrzéj Żórawek, którego żywot czytałeś, przekonają cię, że do ostréj pokuty, nie ciepłego powietrza potrzeba, lecz gorącego ducha.

Modlitwa (Kościelna)

Boże który nam dozwalasz błogosławionych Męczenników Twoich Andrzeja i Benedykta, pamiątkę przejścia do nieba obchodzić, daj nam w wiekuistéj chwale ich społeczeństwa zażywać. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą: Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 563–565.

Tags: św Andrzej Żórawek św Benedykt męczennik „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna męczennik przyjaźń posłuszeństwo post
2020-06-03

Bł. Andrzeja z Hispello, z Zakonu Braci-Mniejszych św. Franciszka Serafickiego

Żył około roku Pańskiego 1254.

(Żywot jego wyjęty jest z brewiarza Braci-Mniejszych i kronik tegoż zakonu.)

Błogosławiony Andrzéj przyszedł na świat roku Pańskiego 1194, we Włoszech w prowincyi Umbryjskiéj. Pochodził ze znakomitego rodu, był wychowany bardzo starannie i pobożnie. Od lat téż najmłodszych odznaczał się skromnością obyczajów, wielką pokorą, słodyczą w obcowaniu z drugimi, i szczególném dla biednych miłosierdziem. W latach dziecinnych, uderzało w nim upodobanie w zajęciach poważnych, a szczególnie w odbywaniu różnych ćwiczeń pobożnych, na cześć Matki Bożéj odprawianych.

Młodym był jeszcze, gdy pragnąc poświęcić się na wyłączną służbę Kościoła, wstąpił do stanu duchownego, i świetnie przebywszy zawód nauk teologicznych w seminaryum dyecezyi Spoletańskiéj do któréj należał, przyjął święcenia kapłańskie.

Chociaż zaraz po wyświęceniu jego, przedstawiały się mu różne bogate posady duchowne, któremi dla jego świątobliwości, znakomitéj nauki, i cnót dla kapłana najniezbędniejszych chciał go Biskup obdarzyć, żadnych nie przyjął. Pragnął bowiem wieść życie jak najsamotniejsze, aby się oddawać bogomyślności i najostrzejszéj pokucie. Taki téż rodzaj życia, zostawszy kapłanem, wiódł przez czas pewien, pozostając w domu przy rodzinie. Całkiem oddany był ćwiczeniom wyższéj pobożności i uczynkom miłosierdzia, a szczególnie usłudze ubogich, którym, będąc bardzo zamożny, hojne czynił jałmużny. Ze światem żadnych prawie nie miał stosunków, i już od czasu do czasu, rozbudzało się w nim pragnienie opuszczenia go zupełnie i wstąpienia do zakonu. Zdaje się jednak, że wielkie przywiązanie do matki i siostry, które i ze swéj strony bardzo świątobliwy żywot wiodły, nie dozwoliło mu zerwać ostatecznie tych pętów które go niejako wstrzymywały od odpowiedzenia powołaniu Bożemu, a z których nieco późniéj sam go Pan Bóg wyzwolił. Wszakże wprzód jeszcze błogosławiony Andrzéj, zmuszony był podjąć się czynnego zawodu świeckiego kapłana.

Mieszkańcy miasta Spoleto, od dawnego czasu patrząc na jego wysoką świątobliwość, doświadczając ciągle dowodów jego niezmordowanéj dla bliźniego miłości, a najzbawienniejszych doznając owoców z kazań które niekiedy miewał po różnych kościołach, wymogli na Mikołaju ówczesnym Biskupie téj dyecezyi, aby zmusił Andrzeja do objęcia zarządu parafii po zmarłym ich proboszczu. Lecz ten sługa Boży, przejęty i uczuciem najgłębszéj pokory, i żywo pojmując powinności każdego dusz pasterza, nie chcąc brać na siebie odpowiedzialności która jak mu się zdawało przechodziła jego siły, długo a usilnie wypraszał się od tego obowiązku. Zwykłe to bowiem Świętym, że im są oni w istocie godniejsi jakiego w Kościele urzędu, tém się go więcéj obawiają, tém bardziéj od niego stronią: jak przeciwnie, im kto mniéj posiada warunków do godnego sprawowania pasterstwa duchownego, tém śmieléj się na nie porywa. W końcu jednak błogosławiony, Andrzéj uledz musiał wyraźnemu rozkazowi Biskupa, i został proboszczem w mieście Spoleto. Od pierwszego dnia objęcia swoich obowiązków, zajaśniał w wysokim stopniu wszystkiemi cnotami doskonałego Plebana. Oddany jedynie usługom duchownym swoich owieczek, dnie całe im poświęcał, większą część nocy obracając na modlitwę. Dość znaczne i z probostwa pobierające dochody, i wielki posiadając dziedziczny majątek, tak w mieszkaniu, odzieniu jak i w całém sposobie życia, najwyższe zachowywał ubóstwo, wszystko oddając ubogim, między któremi zawsze dawał pierwszeństwo swoim parafianom. Był on ojcem prawdziwym wszystkich wdów i sierót, i kilka lat zarządu powierzonéj mu trzódki, były dziełem szczególnego dla tejże parafii miłosierdzia Opatrzności Boskiéj, które w nim zesłała dla wszelkiego rodzaju nędzy hojne wsparcie, i dla każdego cierpiącego pociechę, z którą ten święty kapłan śpieszył i w każdéj dnia i nocy porze, i dla wszystkich bez żadnego wyjątku parafian swoich.

Wszakże Pan Bóg nie spuszczał z oczu téj wybranéj duszy, a którą chciał mieć jeszcze bardziéj w wyłącznéj służbie sobie poświęconą. Kołatał do jego serca, rozbudzając w nim ciągle pragnienie życia zakonnego, aż nareszcie śmierć matki i siostry, które jedna po drugiéj w krótkim czasie święcie z tego świata zeszły, skłoniły błogosławionego Andrzeja do opuszczenia świata.

W tych to właśnie czasach, wielki święty Franciszek Seraficki założyciel Braci Mniejszych, tylko co był ten zakon swój założył. Duch najwyższego ubóstwa i pokory, na którym ugruntował on swoje Zgromadzenie, a które w początkach, pod jego okiem, szczególnie temi cnotami Ewangelicznemi jaśniało, pociągnął Andrzeja, i skłonił go, aby zamierzając zostać zakonnikiem, zakonowi Patryarchy Asyzkiego dał nad inne pierwszeństwo. Szczególnie zaś spotkanie samego świętego Franciszka, skłoniło go do tego ostatecznie, i dało mu nawet tego szczęścia dostąpić, iż z własnych rąk jego suknię zakonną przyjął. Jak zaś wysoką świątobliwością musiał się już wtenczas odznaczać można i ztąd wnosić, że święty Franciszek, przeciwny zawsze przyjmowaniu do swego zakonu kapłanów, bardzo rzadki w tém robił wyjątek, i to dla tych tylko którzy przedstawiając się jako Aspiranci, odznaczali się wielką świątobliwością, jak najgłębszą pokorą, gorącém zamiłowaniem, ubóstwa, i bardzo umartwioném życiem. Takim téż właśnie był Andrzéj, i dlatego Seraficki ojciec przyjął go chętnie do swego zakonu.

Od chwili przyjęcia habitu zajaśniał on wszystkiemi cnotami, stanowiącemi podstawę doskonałości zakonnej, a zajaśniał niemi w najwyższym stopniu. Cały swój wielki majątek rozdawszy na ubogich, w cnocie ubóstwa Ewangelicznego starał się swojego świętego Patryarchę jak najwierniéj naśladować. Szczególnie zaś odznaczał się cnotą posłuszeństwa, będącą w zakonniku jakby streszczeniem wszystkich cnót temu stanowi właściwych. A jak tę cnotę wysoko Pan Bóg ceni, i jak ją raczył w tym błogosławionym słudze Swoim, tu jeszcze na ziemi nagradzać, dowodem następujące cudowne zdarzenie, które w żywocie jego czytamy. Gdy przebywał w klasztorze Karcerum (Carcerum) zwanym, niedaleko Asyżu, i tam cały bogomyślności oddany zażywał wielkich pociech niebieskich, zdarzyło się iż razu pewnego, gdy się modlił w celi, objawił się mu Pan Jezus w postaci dziecięcia, i najmiłościwiéj z nim rozmawiać zaczął. W tém zadzwoniono do chóru na pacierze wspólne. Święty wiedząc jak miła jest Panu Jezusowi cnota posłuszeństwa, nie zawahał się ani chwilę: Boskiego gościa swego zostawił w celi, a sam pośpieszył na głos dzwonka. Wróciwszy zastał przenajświętsze Dzieciątko czekające na niego i witające go w te słowa: „Dobrześ uczynił Andrzeju spełniając posłuszeństwo, za to szczególnie na ciebie łaskawym będę.”

Z woli Przełożonych przeznaczony miał sobie urząd kaznodziei, i trudno wypowiedzieć z jakim pożytkiem wiernych spełniał go w różnych miejscach. Kazywał z wielką prostotą, najgłębsze tajemnice wiary i zasady moralności Ewangelicznéj wykładał w sposób przystępny dla najpospolitszych umysłów, zwykle wszystkich swoich słuchaczów do łez pobudzając. Pam Bóg zaś i darem cudów uświetniał jego zawód apostolski. Będąc w Hiszpanii na kapitule zakonnéj w mieście Sorya odbywającéj się, miał tam do licznie zgromadzonego ludu kazanie. Panowała wtenczas wielka susza, która głodem całéj krainie groziła. Po kazaniu w którém cały lud pobudził do skruchy, błogosławiony Andrzéj począł się modlić, prosząc Pana Boga o zesłanie deszczu: i w téjże chwili puścił się deszcz rzęsisty, który klęskę grożącą odwrócił. Z tegoto powodu nazwano go Andrzejem ab aqua, to jest pożądany deszcz sprowadzającym.

Święta Klara Asyzka, założycielka zakonu Sióstr ubogich, w szczególném miała go poważaniu. Zwierzyła mu była kierunek duchowny córek swoich, w klasztorze Hyspelskim. Przez lat kilka przewodniczył on na drogach Bożych gronu tych świętych dziewic, naukami jakie miewał do nich i przykładem cnót zakonnych jaki im na sobie przedstawiał, prowadząc je do Nieba. W klasztorze tym, Siostry cierpiały wiele z powodu trudności zaopatrzenia się w wodę. Błogosławiony Andrzéj, pomodliwszy się, wyprosił im cudowne źródło, które wśród ich zabudowań wytrysnęło.

W sześćdziesiątym roku życia, nie ustając w pracach swoich kapłańskich, i nie folgując wcale w umartwieniach ciała, cały już zjednoczony z Bogiem przez coraz wyższe dary bogomyślności, po krótkiéj chorobie przyjąwszy Sakramenta święte, zasnął spokojnie w Panu dnia 8 Czerwca roku Pańskiego 1254. Przy zwłokach jego wiele cudów miało miejsce, po stwierdzeniu których przez proces kanonizacyjny za Papiestwa Klemensa XII przeprowadzony, Benedykt XIV, Błogosławionym go ogłosił, i cześć mu publiczną oddawać pozwolił.

Pożytek duchowny

Pan Jezus tak wysoko ceni wierność w spełnianiu naszych obowiązków religijnych, że gdy błogosławiony Andrzej pozostawił go Samego w celi, aby swojéj powinności na którą go głos dzwonka wzywał, zadość uczynić, pochwalił go za to. Bierz ztąd naukę, jak wiernym być powinieneś w uczestniczeniu obrzędom religijnym przez Kościoł nakazanym, a od których może dla lada powodu uwalniasz się.

Modlitwa (kościelna)

Najłaskawszy Boże! który za błogosławionego Andrzeja zasługami i wstawieniem się, pożądany deszcz zesłać raczyłeś; na dusze nasze rosę łask Twoich racz spuścić, abyśmy ze skazy grzechów naszych omyci, wiekuistego szczęścia oglądania oblicza Twojego w Niebie, godnymi się stali. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 456–458.

Tags: bł Andrzej z Hispello „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna pokora św Franciszek posłuszeństwo deszcz obowiązki stanu
2020-03-27

Św. Jana Pustelnika (Damasceńskiego)

Żył około roku Pańskiego 394.

Święty Jan Pustelnik egipski, dla szczególnego daru jakim go Pan Bóg zbogacił przepowiadania przyszłości, przezwany prorokiem, narodził się w wyższéj Tebaidzie w mieście Likopolu, około roku Pańskiego 330. Z ubogiego stanu pochodząc, skoro do lat doszedł, wyuczywszy się ciesielstwa, z tego rzemiosła zarabiał uczciwie na życie. Lecz Pan Bóg, mając przedstawić w nim wysoki wzór doskonałego i świętego pustelnika, rozbudził w sercu jego pragnienie samotności i odosobnienia. W dwudziestym piątym roku, powziąwszy zamiar spędzenia całego życia na puszczy, aby wyłącznie oddać się pokucie i pracy około własnéj duszy, rozstał się z majstrem u którego służył, i który bardzo był z niego zadowolony; poszedł na samotne miejsce, do pewnego starca, już dawno tam na bogomyślności żyjącego, i poddał się jego przewodnictwu duchownemu. Pod tym mistrzem, bardzo świątobliwym, Jan w krótkim czasie, ćwicząc się szczególnie w posłuszeństwie i w pokorze, wielkie postępy na drodze doskonałości chrześcijańskiej uczynił.

Starzec ten dla wyprobowania w nim tych cnót właśnie, kazał mu pielęgnować starannie i podlewać dwa razy na dzień, gałęź drzewa zgniłą, którą w oczach jego zasadził w ziemię, a także polecił wyrwać ze swojego miejsca ogromną skałę, Sługa Boży przekonany że na ślepém posłuszeństwie względem przełożonych, zawisła najwyższa doskonałość, nie zastanawiając się nad dziwacznością wydanych mu poleceń, spełniał je jak najwierniéj, chodząc dwa razy na dzień o parę wiorst po wodę do podlewania drzewa, i starając się poruszyć z miejsca olbrzymią skałę. Kassyan, ówczesny znakomity pisarz kościelny, utrzymuje że przez zaparcie to tak doskonałe własnéj woli i własnego widzenia rzeczy, doszedł on do wysokiego daru bogomyślności, i stał się jednym z najświątobliwszych pustelników egipskich.

Po śmierci swojego przewodnika, Jan przebywał w kilku klasztorach, i w nich przez lat pięć, z najwyższą pilnością ćwiczył się we wszystkich cnotach zakonnych. Zawsze jednak spragniony rodzaju życia jak najsamotniejszego, udał się na jednę z dzikich gór w okolicach Likopolu, wykuł sobie jaskinię w skale na jéj szczycie będącej, i tak się w niéj zamknął, że przebywając tam lat czterdzieści, nie widywał się z nikim inaczéj jak przez mały otwór, który w niéj zostawił, a i ten rzadko kiedy otwierał.

W tym jakby grobie przebył aż do dziewięćdziesiąt drugiego roku wieku swojego, wiodąc życie raczéj anielskie, aniżeli ludzkie. Za pokarm używał przez cały ten przeciąg czasu, tylko surowych jarzyn, lub korzonków z roślin rosnących w szczupłym obrębie jego pustelni, a za napój pił wodę, któréj pod miarą w pewnéj tylko porze sobie pozwalał. Ciągłą jego modlitwę sen zaledwie przerywał, gdyż sypiał nadzwyczaj krótko. Od pierwszéj chwili jego zamknięcia się w tej skale, obdarzył go Pan Bóg tak wysokim darem bogomyślności, że wśród niego już jakby niebieskich uciech przed czasem kosztował. Obok tak surowego sposobu życia, gdy zdarzało się iż dla udzielenia komu jakiéj rady, nauki lub przestrogi duchowej, przychodziło iż przez okienko jaskini rozmawiał z przybyłymi, okazywał się tak miłym, łagodnym, uczynnym a oraz roztropnym i trafnym w dawanych naukach i przestrogach, że każdy po odejściu uwielbiał jego świątobliwość, podziwiał w nim nadzwyczajne dary Boże, i lepszym się stawał. Z kobietami nie rozmawiał wcale. A gdy coraz więcéj osób pociągniętych sławą jego świątobliwości, poczęło mu zbyt często przerywać samotność, tak utrudził drogę do swojéj jaskini i bez tego nie łatwo przystępnéj, że kto do niéj chciał się dostać, musiał się narazić na wielkie i długie trudy.

Lecz szczególnie dar proroctwa, którym go Pan Bóg obdarzył w wysokim stopniu, ściągał do niego tłumy ludzi, z najodleglejszych okolic i krajów, przybywających do tej jakby wyroczni, wolę Bożą im objawiającej.

W czasach tych Etyopijczykowie, naród dziki, najechali kraje do cesarstwa rzymskiego należące, i do Tebaidy wkraczali. Wódz wojsk rzymskich, małą garstką żołnierzy dowodzący, przyszedł do świętego Jana, pytając go czy pomimo tego, może na nich uderzyć. „Chociaż małą siłą rozporządzasz, powiedział mu Swięty, natrzyj na nieprzyjaciela, ufając pomocy Boga zastępów, a odniesiesz zwycięstwo.” Wódz rzymski go usłuchał i nieprzyjaciół na głowę pobił.

Cesarz Teodozyusz Wielki, zasięgał podobnież jego rady co do wojny, wydanéj przez niego tyranowi Maksymowi, który zamordowawszy cesarza Gracyana, gnębił państwo rzymskie. Jan przepowiedział mu niechybne zwycięstwo. Jakoż Teodozyusz odniósł najzupełniejsze z małym nawet krwi rozlewem, co przypisywał głównie modlitwom świętego pustelnika.

We cztery lata potém, tenże Cesarz mając zamiar pomścić na hrabi Argobaście, okrutnéj śmierci młodego Walentyniana, uduszonego przez jego oprawców, życzył sobie, aby przybył do niego Jan święty, od którego chciał się dowiedziéć o skutkach téj znowu wojny. W tym celu posłał do niego Eutropiusza, jednego z pierwszych swoich dworzan. Lecz Święty w żaden sposób nie chciał udać się na dwór cesarski. Przepowiedział mu, że zwycięstwo i tą razą odniesie, lecz że wkrótce potém życie zakończy, co téż i nastąpiło.

Razu pewnego Ewawryusz, przełożony jednego z najliczniejszych w Egipcie klasztorów, i sześciu jego uczniów, pomiędzy którymi był sławny z nauki i świątobliwości Palladyusz, pobudzeni sławą cudów czynionych przez świętego Jana, powzięli zamiar udania się do niego. Lecz wprzód, aby dowiedzieć się dokładniéj, czy warto było tak długą i trudzącą pielgrzymkę do miejsca gdzie przebywał, przedsiębrać, wysłali tam Palladyusza, aby się mu bliżej przypatrzył. Ten przybywszy zastał jaskinię jak zwykle zamkniętą, i dowiedział się że Jan otwierał swoje okienko tylko w niedzielę, a niekiedy w sobotę. Czekając zatém zatrzymał się w rodzaju zajezdnego domu, urządzonego na górze, dla przybywających podróżnych. Gdy nadeszła sobota, wpuszczono go do miejsca przyległego otworowi jaskini Janowéj, gdzie zastał wielką liczbę pustelników, z różnych stron przybyłych, do których Święty przez swój otwór miał naukę. Ujrzawszy Palladyusza, którego wcale nie znał, odgadł od razu z którego klasztoru przybywa; lecz gdy rozpoczął z nim rozmowę, musiał ją przerwać, z powodu przybycia w téjże chwili Alipy Wielkorządcy Tebaidy. To obudziło w umyśle Palladyusza posądzenie, że Jan ulega względom ludzkim, skoro przerywa z nim rozmowę aby pierwiéj przyjąć dostojnego gościa. Jan przeniknąwszy myśl Palladyusza, upomniał go łagodnie i przekonał, że inaczéj postąpić nie mógł. Potém udzielił mu najtrafniejszych rad tyczących się jego sumienia, odwiódł go od zamiaru jaki miał odbycia podróży do swego kraju rodzinnego, a w końcu spytał wesoło czy niechciałby być Biskupem, przepowiadając mu tym sposobem że nim zostanie, i przydając że na téj godności wiele go czeka utrapień i trudów; co wszystko późniéj spełniło się najwierniéj. Palladyusz wróciwszy do swoich, utwierdził ich w przekonaniu jakie mieli o wysokich darach świętego Jana, do którego udali się téż niezwłocznie dla zasiągnienia jego rad i słuchania nauk zbawiennych, w których szczególnie polecił im pokorę, jako zasadniczą cnotę życia zakonnego.

Zbliżał się już nareszcie i koniec świątobliwego żywota tego wielkiego sługi Bożego. Miał lat dziewięćdziesiąt, z których siedemdziesiąt pięć spędził na puszczy, kiedy zawiadomiony przez objawienie, o dniu i godzinie swojej śmierci, prosił aby przez trzy dni, nie wywoływano go do nikogo, gdyż się nikomu nie okaże. Cały ten czas, spędził bez przerwy na modlitwie, wśród któréj błogosławionego ducha swojego oddał w ręce Boga roku Pańskiego 394. Znaleziono ciało jego w postawie klęczącej, i złożono w grobie z wielką uroczystością, w obecności nadzwyczajnego tłumu zebranego z najodleglejszych stron pustelników, ludu wiernego i najpierwszych dostojników kraju.

Pożytek duchowny

Ćwicząc się w ślepém posłuszeństwie, względem tego którego sobie za przełożonego obrał był Jan święty, dostąpił on wysokiéj świątobliwości i nadzwyczajnych darów niebieskich. Przekonaj się i z tego przykładu, jak należne posłuszeństwo wszelkiéj zwierzchności, jest cnotą wielce Bogu miłą, a oblicz się z sumieniem, czy wadą twoją nie jest między innemi, i zuchwały opór wszelkiéj nad tobą władzy

Modlitwa

Boże! któryś nam w błogosławionym Janie, pokornego posłuszeństwa jego przełożonemu, wzór zbawienny przedstawić raczył, daj nam za jego przykładem i pośrednictwem, w sercach naszych ducha niesforności przytłumić, a przez należne posłuszeństwo prawom Twoim i wszelkiéj przez Ciebie postanowionéj nad nami zwierzchności, obfite do Nieba nabywać zasługi. Przez Pana naszego i t. d.

Na tę intencyą Zdrowaś Marya.

Żywoty świętych Pańskich o. Prokopa kapucyna (1882), s. 243–245.

Tags: św Jan Damasceński „Żywoty Świętych Pańskich” o. Prokopa Kapucyna pustelnik wojna prorok posłuszeństwo
Pozostałe wpisy
Creative Commons License
citatio.pl by Citatio.pl is licensed under a Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 Unported License.